DOMOFONY I PROSTE KOMUNIKATY

Pomyliłam się, rzeczywiście mogę przyznać się do błędu, nie wiedząc, iż go popełniłam. Wydawało mi się, że jestem komunikatywna, mówię prosto, czytam ze zrozumieniem treści, piszę jasno. Myliłam się. Sprawa rozbiła się o domofon. Nowa ustawa utrudniająca codzienne funkcjonowanie wymusiła ponowną aktualizację kodów domofonów, a ktoś zlecił ich wymianę. Utajnienie nazwisk. I zaczęło się … Drzwi wejściowe mogę otworzyć tylko kluczem…. Ktoś, dla mnie PAN Nieznany, umieścił komunikat, jak można ustalić nowy kod. Nawet podał numer telefonu do kontaktu. Tylko …. kontaktu nie ma. Numer, a raczej człowiek nie odpowiada. Niby prosta sprawa. Ja dzwonię – on nie odbiera. Można odpuścić. Ale dlaczego? W efekcie końcowym płacimy za to. Za to, że ktoś zmienił domofony. Dochodzi jeszcze mój czas poświęcony na próbę kontaktu. Na marginesie dodam, iż nowe urządzenie działa gorzej. Nie powinnam się dziwić….. nowe technologie? = tania elektronika. Zawodna. Narzekam? Wymagam? Dzwonię. Za chwilę będzie ze mną, jak w filmach Barei – klientów awanturujących się nie obsługujemy. Ale u mnie chyba to wpisane w geny… moja matka chrzestna jako jedyna z bloku reaguje jak tzw. Limanka / kibice urządzają imprezy przed jej oknami o pierwszej w nocy, dzwoni na Policję i chyba już ją rozpoznają i … nie reagują skutecznie.

Pomijając tą dygresję. Po prostu chciałam mieć dostęp do swojego domu z poziomu klucza i domofonu. 

Atmosferę niezadowolenia podgrzała awaria prądu. I klucze zostawione w mieszkaniu. Jak mam się dostać do siebie? Wybawił mnie sąsiad, wychodził …. Przejęłam otwarte drzwi. Na 11 piętro wchodziłyśmy a piedi. 

Uścielając – ja wchodziłam pieszo, a moja sunia nie, musiałam ją wnieść. Doceniłam zalety tego wysiłku – działa lepiej niż siłownia, pracują nogi, pośladki i ramiona. Poprawia się kondycja.

Zdyscyplinowałam się. MUSZĘ TO ZAŁATWIĆ. W końcu to tylko usługa i sam prosił o kontakt. W dobie nowoczesnych metod komunikacji wysłałam SMS. Szybko otrzymałam informację zwrotną, o 7.30. Odpowiedziałam zgodnie z wysłaną instrukcją. No coż, zgadzam się, iż napisałam tytułem numer mieszkania 341a, a nie 341A. Małe a, a duże A robi różnicę….  Kod dostępu nadal nie działał. Odpuścić? Nie, nie poddam się, zawalczyłam. I…. I poległam….. Wymiana SMSów  – to taka wirtualna dyskusja, tylko bez kontaktu z fizycznie istniejącą osobą. Dowiedziałam się, że jestem ćwierćinteligentką. Napisałam błędnie numer mieszkania… Cyfry się zgadzały… tylko ta literka… A i a…. Różnica? Dla mnie, pedantycznej szczególary powinna być zauważalna. Z małej, czy dużej litery to i tak numer mieszkania zostaje taki sam. Okazało się, że NIE.. Mija kolejny dzień, sprawa nie załatwiona.

Reasumując – mój kod wrócił do mnie. Tylko nowy domofon działa/nie działa. 

I tak sobie myślę – po, co utrudniać? Prosta informacja i czytelna odpowiedź. Moja nie była klarownie napisana. A wydawało mi się, że współczesne życie ogranicza się do prostych komunikatów wysyłanych za pomocą nowoczesnych aplikacji  Messenger, Whatsapp, czy już przestarzałym SMSem. 

Moi znajomi uważają, że mówię półsłówkam, swoim tajemnym językiem. To, co pomyśli głowa nie zawsze zostanie wypowiedziane. I nie chodzi o to, że myślę jedno, a mówię drugie. Moje myśli często zostają w głowie, a wydaje się, że ujrzały światło dzienne i zostały wypowiedziane. Ale znalazłam na to sposób. Jak nie zdążę powiedzieć to zapisuję to, co chciałam powiedzieć. Ale czy ktoś jeszcze chce czytać teksty? Łatwiej odsłuchać i nagrać informację głosową. A ja lubię pisać… wysyłać kartki z podróży. Dodam, że ręcznie pisane. Dla mnie nadal słowo wypowiedziane, czy napisane ma znaczenie. 

TRUSKAWKI I JAŚMIŃ

Zaskakujące …. jak szybko przemija szczęście, prawie nie zauważalnie…. a chciałoby się przeżywać je intensywnie, doznając wszystkimi zmysłami, wzrok chłonący świeżość zieleni, węchem – pachnie dziki bez, konwalie (w wersji białoruskiej  znane jako landysz, nie ma tej lekkości jak nasze słowo) lipa i jaśmin i truskawki.

W tym roku czas znacznie przyspieszył, i nie jest to efekt subiektywnych doznań, w maju mieliśmy już lato, to we wrześniu będzie…. zima? 

Maj i czerwiec to moje ulubione miesiące z tych dwunastych całego roku. Jedne z najpiękniejszych. Dlaczego tak szybko przemijają? Mają najdłuższe dni i najkrótsze noce, piękne słońce zaglądające przez okna tuż przed 5.00. Wreszcie cieplejsze dni… To miesiące dające optymistyczną energię, chęć do życia i aktywności w różnych obszarach. Można zmienić ubrania na lżejsze, już nie zastanawiam się, co założyć, żeby nie było mi zimno. Proste elementy garderoby i klapki…  Lekko…  Maleńkie skrzydełka u ramion…. 

Bąbelkuje wewnątrz. Dzień zaczęty uśmiechem do sąsiada, oddam trochę radosnej energii, może będzie miał fajniejszy dzień? Migawki pozytywnych wrażeń.

A patrząc realnie –

dla mnie to czas wypełniony projektami, zadaniami, pracą. W tym roku maj zaskoczył nas letnimi temperaturami, słońcem ….. wszystko rozkwita za wcześnie… i szybko przemija….Za szybko, brakuje czasu na degustację tego rozpasania przyrody. Tęsknię za piknikami, siedzeniem na trawie i leniwie płynącym czasem. Pobujałabym się na hamaku popijając świeżo zrobioną lemoniadę lub wodę z miętą  i limonką. Poranne chwile udaje mi się spędzać na balkonie, to moja mała enklawa zieleni i spokoju, śniadanie i poranna kawa…. Słońce muskające ciało ciepłem.

Maj, podobnie jak dziewczyna rozwija się, tak jak wiosenne pąki, jeszcze nieśmiało. Uwodzi, stroi się w płatki delikatnych kwiatów wiśni, jabłoni, które szybo opadają. Wiosna rozkwita przepięknym bogactwem odcieni zieleni… tej najpiękniejszej świeżej i świetlistej, odbijającej światło słoneczne, po głowie snują się znane frazy:

  • zielono mi…, pogoda rozśpiewana, czy – Wiosna ach to Ty….. itd.

 Łatwo zakochać się wiosną i w wiośnie, rozsądek wędruje do schowka niepamięci i do głosu dochodzą emocje, a tak łatwo zachłysnąć się pięknem, odurzyć się zapachami docierającymi zewsząd. Po prostu zawrót głowy…. Trzepot motyli wewnątrz, stan euforii i chwilowego niemyślenia…. 

W maju pojawiają się pierwsze truskawki, mój balsam na duszę, endorfiny radości…..czerwone, słodkawe szczęście… Lubię ich smak i zapach, różnorodność kształtów i smaków. Od kilku lat kupuję truskawki u Pana Truskawki, który oferuje całe spektrum ich różnorodności i smaków, niesamowite… dobrze hodowane truskawki wabią i kuszą kolorem, lekko wyczuwalnym zapachem i smakiem, słodkością lub lekkim, kwaśnym posmakiem. Kolejna truskawka wędruje na podniebienie, pierwsze są zjadane łapczywie, ale kolejnymi można się delektować, delikatnie rozgniatać językiem. Lubię truskawki w ich oryginalnej formie, z szypułką, za którą łatwo ją chwycić. Ale dają możliwość improwizacji kulinarnych. Koktajle, sorbety, ciasta, pierogi czy zapamiętane z dzieciństwa kluski polane śmietaną z truskawkami, moja babcia lubiła na kromce świeżego chleba posmarowanego warstewką masła położyć truskawki, proste śniadanie. Z acetato balsamico mają ostrzejszy smak. Dodane do prosecco, bąbelkują. Rozmarzyłam się… I posłuchałam Strawberry Fields Forever… znanej  Czwórki….. 

A czerwiec? To dziewczyna uwodząca, zna swoją wartość. Rozwija bogactwo zapachów, którymi wabi. Akacje, lipy i JAŚMIN. Nie można przejść obojętnie. Inne krzewy próbują z nim konkurować… Jaśminowy zapach odurza….. jak narkotyk….. 

Czerwiec to powolne dojrzewanie…. Długie dni i krótkie noce… Ukryte pragnienia i zmysłowa atmosfera…. teraz zaczęte w maju romanse mogą się rozwijać w sprzyjających warunkach. Coś wisi w powietrzu i nie jest to smog. 

Moich wiosennych zachwytów byłoby jeszcze więcej…. Ponownie szybko nadchodzący wschód słońca zastał mnie z moim ulubionym Mac’em.

TĘSKNOTA na wiosnę i na maturach

 

już o niej pisałam 

teraz borykali się z nią tegoroczni maturzyści… 

co oni mogą wiedzieć na ten temat…

dorosłe dzieci… z naciskiem na słowo dzieci…. duże dzieci…. nie rozumieją znaczenia słowa tęsknota. 

do czego mogą tęsknić? 

Tęsknota to stan duszy…. tęsknota czasami jest przyjemna, kiedy wiemy, że zaraz się skończy. 

Ale najczęściej tęsknota boli…. atakuje organizm od wewnątrz…. wyniszcza…. tęsknisz i myślisz… 

żyjesz nadziejami i marzeniami….

tęskniąc czekasz….. na ten mały gest, okruch uczucia…. 

Bo jak tęsknisz to znaczy, że czegoś w Twoim życiu brakuje. Im mocniej tęsknisz, tym bardziej 

odczuwasz, że tego elementu brakuje. Tęsknota ma kolor szarości… jak zbliża się do czerni 

to jest to już czarna rozpacz, 

czarna dziura… stan depresji…. Tęsknota boli… mniej  lub bardziej, ale boli…. w środku…

w wewnątrz…. mnie boli całe ciało… serce, koniuszki włosów, stopy i prozaicznie żołądek…

Tęsknię coraz częściej… Za ciepłem, za Słońcem… za osobami, które odeszły… za rozmową, 

bo wiem, że już nie powiem tych słów niewypowiedzianych, przegapionych. 

 Tęsknota za czymś i za kimś…. ma inny wymiar…. inne znaczenie. Tęsknię za miejscami, 

tymi ukochanymi, jak Firenze… zamykam oczy i widzę te uliczki, budynki… ludzi… I

 chciałabym tam wrócić…. powrócić… Jak po dłuższej podróży….. wreszcie zagościć w domu. 

Przespać się w swoim łóżku…. Wyjrzeć za okno, zobaczyć znane widoki… Odwiedzić swoje miejsca….

To taki prosty rodzaj tęsknoty. Jest. W każdy z nas. I lubię zatęsknić za takimi prostymi rzeczami. 

Jak wyjeżdżam, jak mnie nie ma. Bo wiem, że zaraz wrócę. Ale… bywa tak, że nie wiesz kiedy wrócisz

i czy wrócisz…. wtedy tęsknisz boleśniej. Szukasz substytutów, Erzacu. I często nie znajdujesz, bo to tylko złudne wyjście awaryjne. Za nim nic nie ma. 

Ten wariant tęsknoty udaje się przeżyć. 

Ale jest ten kolejny – wyższy stopień wtajemniczenia. Staram się nie dopuścić go do siebie, 

do głosu. Tęsknota uczuć. Tęsknota za kontaktem z osobami…. takim na co dzień. Rozmowa, wygadanie…Ułatwiają to telefony komórkowe i krótkie wiadomości tekstowe. Portale społecznościowe.

Ale kiedyś zdajesz sobie sprawę ….  że tęsknisz coraz bardziej i mocniej… za tą drugą osobą będącą z Tobą… za dotykiem jej dłoni, spojrzeniem, gestem… wypowiedzianym słowem… za wspólnie przeżytymi, spędzonymi chwilami… I ten rodzaj tęsknoty należy do kategorii tych najgorszych. Tęsknisz za czymś co już nie powróci, co jest tylko w twoich marzeniach, wyobrażeniach. Twój wyidealizowany świat. Tęsknisz i mam gdzieś w głowie, świadomość, że to nie nastąpi. Nie spotkasz tej osoby, nie przeżyjecie razem tego za czym tęsknisz…. Kwadratura koła.

Tak … maturę w tym roku zdałabym celująco. Temat tęsknoty mam doskonale rozpoznany. 

Przećwiczony w teorii i praktyce. Chociaż własną maturę  z jęz.polskiego też zaliczyłam bardzo dobrze. 

Oddałam 6 stron pracy…. w ostatnim momencie… Lubiłam i lubię pisać…

ŚNIADANIE

ŚNIADANIE

Proste – jesz lub nie jesz. Ja jem. Dla mnie to najważniejszy posiłek dnia. I nie myślę o nim przedmiotowo, jako o paliwie energetycznym dostarczanym każdego poranka, z rozsądku lub zgodnie z zaleceniami dietetyka, odkrytymi nowymi, modnymi dietami. Dla mnie jest podmiotem. Kolejne posiłki spożywane w trakcie dnia są przyjemnością, kiedy smakuje się je w towarzystwie…. Jedzenie samemu może być atrakcyjne, jeśli jest ładnie podane, zakomponowane na talerzach, no i smaczki odpowiadające naszym apetytom. Zgodnie z hasłem – propagowanym przez Gillian McKeith – Jesteś tym, co jesz.

A moja filozofia sprowadza się do innej tezy. Jakość jedzenia i sposób podania świadczy o Tobie… Jak ubiór, styl życia. Drobne przyjemności. Do takich należy śniadaniowy poranek. 

Od niego zaczynam swój dzień. Nie lubię jak śniadanie jest szybkie i byle jakie. Jak zjada się w pośpiechu, na stojąco, w drodze, tramwaju… Byle jakie życie i byle jaki posiłek. To świadczy o nas – świat Fast Foodowych Driverów, nawet nie musisz wychodzić z samochodu i kupowanie na stacjach benzynowych. 

Jestem chyba z innej szkoły życia. Dla mnie ŚNIADANIE to rytuał …. na dobry początek dnia. Ja uwielbiam ten 45-50 minutowy poranny czas. Między łóżkiem, prysznicem a stolikiem. Lubię to leniwe przeciąganie – może jeszcze 5 minut, a potem przypływ energii. Gimnastyka – sprawdzony zestaw ćwiczony przed lustrami…. łazienka, nacieranie i wcieranie specyfików…   i wreszcie ŚNIADANIE…… zestaw w kategorii nudny, ale stały. To daje mi poczucie stabilności, poczucie bezpieczeństwa i niezmienności. Tak mam. Powoli smakowany, podany na kwadratowych talerzykach z Muji. 

Śniadanie jest proste do przygotowanie. Biało-czerwone lub biało-zielone z dodatkiem mojego ulubionego chleba gryczanego. Nie może być zimne. ….. Twarożek, nowalijki…. z przyjemnością smakowane… a teraz na wiosnę można już śniadaniowy rytuał celebrować na moim odświeżonym balkonie… obserwować jak miasto „rozkręca się”…. Ale mnie jeszcze ten miejski harmider nie dotyka. Mam swoją maleńką enklawę. Królowa Bałut jest niewielka, więc jej przestrzeń i ogród też są niewielkie. Kilka doniczek z zieleniną. 

I przychodzi czas na kawę, to moją ulubioną, z imbirem, kardamonem i cynamonem. Podawaną w termicznych filiżankach  firmy ZACK, jeden z bardziej udanych zakupów, pamiątka z Rzymu… Są dwie – nadal jedna czeka na tą drugą osobę, z którą zjem śniadanie. Tylko wtedy zrobię jajecznicę. Jest czas na zaglądanie do książek, przeczytania artykułów w prasie drukowanej. A mój MAC wtedy odpoczywa, ładuje baterię. Podobnie jak JA. Bo działam na energię słoneczną. Taki poranek spokojnie rozpoczęty daje mi siłę do działania, na cały dzień. 

Lubię celebrować takie proste rytuały, w tym moim zabieganym świecie…… Kalendarzy, terminów i rozmów telefonicznych, czy maili. 

Może to zostało gdzieś w środku – wspomnienie cudownego dzieciństwa – trudno było rano dobudzić się i wstać. Ale pamiętam, jak tata w zimne, ciemne poranki grzał rajstopki na kaloryferze, żeby były ciepłe dla córeczki. Stawiał stołeczek na krześle, wtedy sięgałam do blatu kuchennego i podawał gorące kakao. I chyba była świeża bułka z masłem. Pamiętam tylko zapach i smak tego cudownego napoju, może dlatego, że był przyprawiony miłością?

WINYL

Czarny krążek. A tyle emocji. Kolejny powrót do tradycji i próba ocalenia tego, co piękne? Wykonane z poszanowaniem techniki, z pasji i miłości do muzyki. Płyty winylowe nie muszą być doskonałe, ilość rys jest świadectwem ich popularności, polubienia. Świat winyli i miłośników winyli to specyficzny obszar. 

Ja swoją przygodę z płytami zaczęłam wcześnie. Pamiętam z dzieciństwa, jak moja ciotka zakładała na adapter Bambino płyty pocztówkowe – oraz najczęściej odtwarzany Walc Embarras w wykonaniu Ireny Santor. TAK, były takie płyty – zawierały 1, góra 2 utwory. Wikipedia podaje – nazwa pochodzi od podłoża – standardowej pocztówki o całkowicie obojętnej treści, która była podłożem mechanicznym nośnikiem. Na pocztówce laminowano cienką warstwę tworzywa sztucznego, w którym wytłoczone były rowki z analogowym zapisem dźwięku, a na środku wykonywano otwór pozwalający na położenie jej na talerzu gramofonu. Odtwarzane były z prędkością 45 obr/min.

Pocztówki, które można było wysłać do kogoś. Najtańsza forma popularyzowania muzyki. Dla niewtajemniczonych – gramofony odtwarzały płyty w różnych prędkościach….. Dla utrudnienia? Nie, w zależności od rodzaju płyt. Dla generacji Z może to być zaskoczeniem. Ulubione utwory ściągają na mp3,  smartfony. Rewolucją były taśmy magnetofonowe, kasety, w Polsce nagrywano audycje muzyczne nadające zagraniczne utwory. I każdego magnetofonowca dopadał dreszczyk emocji…  czy taśma  nie skończy się przed finałem utworu.  Zaklinano prowadzącego audycję, jak wspomina Marek Niedźwiecki –  Niedźwiedziu tylko nic nie mów. Przeszłość? Ale jaka podszyta emocjami. Teraz łatwość dostępu do płyt, utworów odbiera im ten czarowny urok. 

Druga odsłona – mój starszy nabył adapter typu Fryderyk z diamentową igłą, igłą która poruszając się po ścieżkach wytłoczonych na winylowych płytach odtwarzała zapisany na nich dźwięk. Magiczne. Płyty winylowe przywożono z zagranicy, lub kupowało się na tzw. bazarach – czarnym rynku. Podobnie, jak książki. moja mama wydała 1/3 pensji za serię Ani z Zielonego Wzgórza. Mam ją do dzisiaj. Wartość sentymentalna. Wracając do płyt, brat w swoich zbiorach posiadał dwie stanowiące przedmiot pożądanie, jeszcze nie do końca rozumiałam tej muzyki, ale The Wall Pink Floyd odtwarzane na gramofonie robiło wrażenie. A drugiego albumu  zazdrościłam mu tak bardzo. Rzadko pozwalał, żebym mogła tylko otworzyć 3 częściową okładkę i popatrzeć na portretowe zdjęcia braci z grupy Bee Gees, amerykańskie wydanie. To był czas „Gorączki sobotniej nocy”. Mogłam pooglądać okładkę, ale posłuchać płyty w zależności od dobrego humoru brata. Teraz odbijam sobie te momenty posuchy, w pamięci mojego Maca, iPhone’a jest ta płyta. Ale nie ma tych emocji. 

AKT 3 – początek lat 80.,  byłam jeszcze uczennicą szkoły podstawowej. Mój brat jakimiś zrządzeniem losu znalazł się w wojsku. A był to czas boomu na polskie kapele –  Perfect z Autobiografią, Lombard ze Szklaną pogodą, Maanam, Budka Suflera i Jolka, Jolka pamiętasz… Ja jeszcze nie skończyłam podstawówki. Płyty były dla szczęśliwców, którym udało się zdobyć je. Przeszłość,… ale ile emocji… w listach mój brat pisał jakie płyty muszę „zdobyć”. Nie było Empiku, czy innych, popularnych sklepów. Nasi radiowcy wyjeżdżając na Zachód mieli amok w oczach i uszach odsłuchując płyt. Ściskali w dłoniach dolary i rozważali życiowe dylematy, którą płytę kupić. Wszystkich nie można było mieć. Takie czasy, taka rzeczywistość i wartość muzyki z trudem pozyskanej była inna. Wracając do początkowego wątku – byłam wysyłana na słynne bazary, żeby zakupić topowe płyty. Kosztowały majątek. Mamy je do dzisiaj. 

A potem zachwyt tańszymi i łatwiejszymi płytami CD. Posiadam kolekcję albumów muzycznych swoich ulubionych wykonawców, utworów zapisanych na małych, srebrzystych krążkach, przechowywanych w plastikowych opakowaniach. Proste – wyjmuję płytę z pudełka i wrzucam w szczelinkę odtwarzacza. Muzyka została pozbawiona tej magii, sztuki uwodzenia, stała się popularnie dostępna. CD sprzedawane są w supermarketach. Sztuka sięgnęła bruku.

W takiej sytuacji nie dziwi mnie powracające zjawisko zachwytu winylami. Celebrowanie muzyki, dźwięków. To ceremoniał, podobny do tradycji parzenia i picia herbaty w Japonii. I zaskakujące …. efekt końcowy sprawia mniejszą przyjemność niż początek. Amatorzy i uzależnieni od winyli mają swój rytuał. Wybierają płytę, wyjmują z tekturowej okładki kwadratową, papierową kopertę ukrywającą czarny krążek. Potem wyjmują płytę – opakowaną w papierową szatkę. Niektórzy wąchają, przybliżają do oczu….sprawdzają ilość rys, a potem z czułością przecierają irchową ściereczką. Krok kolejny – przecierają specjalną szmatką talerz gramofonu, sprawdzają jakość igły. i z pietyzmem umieszczają winyl na talerzu gramofonu. Moment zastanowienia. Delikatnie unoszą ramię gramofonu. I z najdoskonalszą precyzją umieszczają go na początku rowków. I zaczyna się święto muzyki. Wielbiciele winyli twierdzą, że jakość dźwięków jest nieporównywalna. Zamykasz oczy i masz wrażenie, że muzyka Cię otacza, otula. Coś w tym jest. Nie posiadam aktywnego gramofonu. Muzyki słucham w odtwarzaczu Tivoli, ale dwójka męskich przyjaciół jest pasjonatami czarnych płyt, mają specjalne szafki na sprzęt i płyty. A ja … lubię posłuchać płyt odtwarzanych na tradycyjnym gramofonie. Nawet bez tych tradycyjnych trzasków i zacięć.
Dzisiaj zaczyna się światowy dzień Record Store Day – święto małych sklepów muzycznych sprzedających płyty winylowe. Może warto poszperać i znaleźć jakąś perełkę dla siebie. Albo umówić się ze znajomymi na słuchanie ulubionych winyli.

SPRZĄTANIE SZKODZI

JEST TO JUŻ UDOWODNIONE NAUKOWO… SZCZEGÓLNIE KOBIETOM/…

i trzymam się tej teorii. Lubię porządek, bałagan rozprasza mnie. Szczególnie jak muszę zrobić coś kreatywnego. Materiały, szmaty, ścinki… kurz i tzw. koty gromadzące się na podłodze…. w dużych ilościach, bo nie mam dywanów, chodników wciągających kurz.  Przede wszystkim muszę uprzątnąć, oczyścić pole do działania….To tak jak z oczyszczaniem myśli…. pozbywaniem się zbędnych rzeczy….. To potrafię…. gorzej z tymi podłogami.

Bo z podłogami mam problem. Ich powierzchnie nie należą do najłatwiejszych, nawet do łatwych. Można je sprzątać codziennie. A i tak wieczorem są zadeptane. Jak ja to robię? Niedokładnie sprzątam, czy szybko brudzę? I tak zostaje… ponad 65 m kw do sprzątania….

O łazience i toalecie nie wspomnę…. tu musi zadziałać silny środek….. i szczota….  najgorszy jest sedes. Nadal nie potrafimy się oswoić – zatykam nos i zamykam oczy czyszcząc to urządzenie. Jak Marcel Duchamp mógł z niego uczynić dzieło sztuki? Wiem, że z sedesem nie polubimy się jeszcze długo.

I chyba tylko lubię czyścić lustra……. też jest ich dużo…. ale jakoś tak szybko krystalicznym blaskiem spoglądaj na mnie. Uśmiechają się. Nawet jak zakłócają fale modemu internetu to chciałabym mieć ich więcej…

Okna – mam ich stanowczo za dużo i za duże. Dodam, że  w odróżnieniu od luster mają dwie powierzchnie – wewnętrzną i tą na zewnątrz, gorszą, brudniejszą. I parapet. Właściwie dwa parapety. Tak okna są podwójnie trudne. Okna lubię jak są…. , ale nie mogłyby same się myć? I najczęściej jest tak, że jak są świeżo umyte to zaczyna padać deszcz…….

Zmywanie naczyń jest najprostsze – nie mam ich wiele….. Chyba, że na kolację wpadają przyjaciele. Ale staram się ograniczyć ilość fajansów na stole…. Porcelany na szczęście nie posiadam. No może w ilości 3 sztuk. Właściwie wydawałoby się, że ogarnęłam porządki. Ale na święta są jeszcze firanki…. Po co je zawiesiłam? Chyba zgłupialim…. Trzeba je zdjąć, wyprać i wyprasować….. A potem zawiesić/powiesić …. Gratuluję pomyślunku….. Moje muszę zawieszać wchodząc na drabinę. Dobrze, że znana i popularna skandynawska sieć, z takim niebiesko-żółtym logo wprowadziła łatwy w obsłudze system montażu. Żabki mocowane na lince. Wypracowałam  kreatywne rozwiązania, bo u mojej babci i mamy wszystko musiało być pod linijkę, idealnie równe odstępy. Ja nie kontynuuję tradycji rodzinnej – zastosowałam małe ułatwienie. Mają wisieć, a czy odległości między żabami będą się różnić o centymetr, 2 centymetry? To dla mnie nic nie znaczy. I tak upada rodzinna tradycja wieszania firanek……. To był rytuał …….Moje i tak zawijają się na podłodze, ekspresyjnie. W domu rodzinnym musiały być o jeden centymetr nad podłogą.

Na szczęście nie mam dywanów, siedliska kurzu i roztoczy. Ale pamiętam z dzieciństwa trzepak – najlepsze miejsce do zabawy i gimnastyki, a dorośli trzepali na nich dywany, chodniki, Wszyscy sąsiedzi. Zadziwiające jak ludzie potrafili sobie radzić, nie było Szopa Pracza – pana od profesjonalnego czyszczenia, więc zimą trzepali dywany na śniegu. Wtedy jeszcze był śnieg, zimą.  Kanapę ogarnia wyżej wspomniany Pan Szop Pracz.

Sypialnia – kolejne wyzwanie – zmiana pościeli. Jestem niewielkiego wzrostu, prześcieradło i poszwa są dłuższe niż ja, po prostu większe….. dwa razy większe? Na całe szczęście teraz nie oddaje ich się do krochmalenia. Pościel i obrusy po praniu należało „wyciągnąć”, takie przeciąganie kawałka tkaniny i oddać do punktu. Wracała o zapachu środków chemicznych i sztywna. Jak papier. Wtulić się w nią nie było można.

Na koniec zostawiłam balkon… jeszcze za wcześnie na roślinki…. całe szczęście – zrobiłam dekoracje ze świeżych gałęzi… zazieleniły się…. Ale deski trzeba umyć, posprzątać po tych gruchaczach. Szaro-burych, a za chwilę będą znosić jajka.

Wydawało mi się, że większość ogarnęłam…. I wyszło słońce… Został kurz na listwach podłogowych….. i znów zaczął gromadzić się pod kanapą…..

Odpuściłam… bo mogłabym życie spędzić na sprzątaniu. A ono szkodzi zdrowiu. Na wszelki wypadek przymknęłam powieki, żeby nie widzieć i pojechałam zrobić pazury.

KONTAKT ZE ŚWIATEM ….. oczywiście za pomocą Internetu…

Tylko mój kontakt jest utrudniony… i to za sprawą sieci, która reklamuje się jako najszybsza i najlepsza…. w moim mieście. Nie będzie tu product placement, bo to byłaby wątpliwa reklama….. chociaż powinna działać ostrzegawczo… Zastanów się, jak chcesz skorzystać z ich usług. Profesjonaliści… PROBLEMY zaczęły się, jak wymienili modem… Na nowszy i lepszy, tak musiałam – nowa umowa. I nowy nie okazał się lepszy… tylko większy… I wręcz przeciwnie… Zawodzi coraz częściej… nie daje rady…

Sprawa jest prosta – mój MAC do jakiegoś czasu bez problemu łączył się z tym modemem… Lubił, nie lubił tego nowego, nie wiem, nie wnikam… Na pewno z tym poprzednim miał fajniejszy układ….Lubili się…. A teraz  z tym nowym chyba są w zawiesistych stosunkach. Jak Wlk Brytania i Rosja. Nawet nie wiem kto w moim przypadku nałożył sankcje. Bo MAC jest bardzo życzliwy i taki prospołeczny. Łączy się, jest komunikatywny …. A tu w moim mieszkaniu opór… ……i myślę, że to po tej drugiej stronie… Czy ten modem nie lubi MACów? ma coś do nich? Bo nawet mój przyjaciel miał problem ze swoim iPhone’m i brakiem WiFi….. a do jakiegoś czasu nie miał…. Ale jak modem subiektywnie wybiera sprzęty,  to u mnie nie zagrzeje miejsca…. bo ja mam całą rodzinę Macową…. i przyjaciele też mają Macowe sprzęty…. Jak ich nie lubi to niech zmieni miejsce…

Postanowiłam zrobić z tym porządek, analiza i wnioski.

Sedno problemu –

  • rwany sygnał  – mój MAC mówi, że modem jest za daleko… jak za daleko, jak są od siebie 5 m ?  Jemu ufam… temu drugiemu nie… jaka jest miara bliskości? 10 cm?
  • kolejna wpadka – modemu/internetu …. – pracuję nocami, w sypialni jest mi najcieplej, tylko ściana dzieli modem od MACa max. 5 m, no może 7m, a w nocy sygnału nie ma … brak dostępu…. żeby wysłać wiadomość idę w okolice modemu…. podobno nie powinno pracować się  w sypialni… ale skąd ten modem wie, że ja jestem w sypialni? Ma czujnik? i zakłada blokadę?
  • Jako harcerka znana w okolicy podjęłam próbę rozwiązania kompromisowego, w końcu płacę co miesiąc rachunki i to nie małe. Nawiązałam kontakt z infolinią, działem technicznym.. ….. Próbuję, interweniuję….
  • Pierwszy Pan powiedział mi, że robię błąd, resetując sprzęt, bo on nie może ustalić przyczyny problemów….. OK…
  • nadal były problemy i nie poddałam się… dzwonię…
  • 2 Pan stwierdził, że nie mam w pakiecie bezpiecznego internetu i za dużo jest sieci wokół….
  • No cóż 21 wiek… większość korzysta z internetu, nawet emeryci…. nie mówiąc o młodych ze smartfonami… OK … przełknęłam ślinę i nie dyskutowałam. Nie był kompaktowy i kontaktowy.
  • 3 Pan próbował pomóc …- kolejna próba – bo nadal rwie się sygnał i nadal nie działa w sypialni / co ja się uparłam na tą sypialnię/ – i usłyszałam, że mam za dużo sprzętów elektronicznych działających na podobnych częstotliwościach  – mam tylko lodówkę i czajnik… rzeczywiście za dużo… a i płytę kuchenną, bo gazu się bałam… Myślałam o sobie, że jestem minimalistką…. a tu dowiaduję się, ze mam za dużo urządzeń…. A  w normalnych rodzinach ile ich  mają? Lodówkę za oknem, kuchenkę na gaz i czajnik grzejący się na kuchence? XXI wiek… i nie wierzę, że można mieć takie problemy….

Wiem… panikuję i piętrzę problemy, jak zwykle….. Może…. jak bym w sypialni zajęłabym się kimś lub czyś innym, to nie myślałabym o Internecie i braku sygnału Byłyby inne sygnały…

No cóż nadal nie ma sygnału w sypialni… walczyć dalej ?

Mały dopisek… powalczyłam…. napisałam do Karola…. i zadzwoniłam ponownie na infolinię… ten Pan był wyjątkowo miły i miał przyjemny głos…. i nawet fajnie się rozmawiało…. szkoda, że nie wiem z kim… Radził zmienić kanał…. cokolwiek to znaczy…. zapytam specjalistów….. przy kawie.

PODRÓBKI

i nie chodzi mi o takie jedzeniowe

PODRABIANIE

Nacją słynącą z podrabiania są Chińczycy. Znam to z autopsji i własnych doświadczeń. Kupując markową  torbę w HK cały czas zastanawiałam się czy to inie jest doskonała podróbka. I chyba jednak jest. Sprzęt elektroniczny jest tego doskonałym przykładem. Przemiły Azjata pokazał mi modne swego czasu iTunes’y ( nie było jeszcze smartfonów) marki Apple – małe cudeńka kolorowe – miałam kupić ich kilka. Uprzejmy sprzedawca poprosił mnie, żebym poczekała. Nie mieli ich w sklepie. Zrozumiałe. Po jakimś czasie przynieśli i już miałam płacić, ale moje postrzeganie wzrokiem ostrzegło – to nie jest oryginał – słynne jabłuszko miało listek w drugą stronę. I już nie było przyjemnie, jak odmówiłam zakupu… Uciekałam ze sklepu.  Pracując w branży odzieżowej miałam to prawie na co dzień. Nie byli kreatywni i nie czytali opisów, podrabiali 1;1 …. Nawet jak nie zauważyłam na zdjęciu jakiś detali to oni je zauważyli i odtworzyli. Potrafią. Czytałam, że potrafią odtworzyć nawet jajko. Podrabiają szynkę parmeńską i parmezan.  Inną nacją podrabiającą są Turcy. Oni produkują tanio przedmioty stanowiące marzenie wielu osób, a których na ich zakup nie stać. Czy kupując torebkę Louis Vuitton czy Chanel za 20-30 euro mamy świadomość, że kupujemy podróbkę i że to łatwo rozpoznać? Oryginał kosztuje w okolicach 2000-6000 euro, taka średnia, nie mówiąc o marzeniu wielu kobiet,  torbie Birkin Hermesa . Ale ONA jest wartością samą w sobie, przygotowaną ze szczególną starannością, wykonywaną przez rzemieślników doskonale wykształconych, poświęcających swoje umiejętności i troskliwość każdemu detalowi wiele godzin, wykonane z najlepszej jakości skór. Dodatki mające także swoją jakość. …….To się wyczuwa.

Ale zadziwiające jest to, że Chińczycy podrabiają Europę – jej najpiękniejsze zabytki. Zaskakujące? Początkowo były to parki z miniaturami znanych zabytków. Idea interesująca, bo mogli zapoznać się z europejską kulturą. A potem uderzyli w większą skalę. Wybudowali rzymskie Coloseum i londyński Tower Bridge. Nawet mają swoją Wenecję z chińskimi gondolierami. Można je zwiedzać nie przyjeżdżając do Europy.  Cenna inicjatywa? Oni nie znają naszej historii, sami pozbyli się w czasach dojścia do władzy komunistów wielu zabytków z ich kilkutysięcznej tradycji, kultury. Nie każdego stać na wyjazd do Europy, więc może zobaczyć replikę. Może bez tego ducha, majestatu, patyny czasu. Ale jest. Prawie oryginał. Umieszczony w innym kontekście, otoczeniu. Wejść na wieże Eiffla w Paryżu i nie widzieć Sekwany i panoramy miasta? Wyrób czekoladowopodobny nie smakował jak prawdziwa czekolada. W Genui miała miejsce wystawa prac mojego ulubionego artysty Amedeo Modiglianiego – okazało się, że obrazy nie są oryginałami. Zwiedzający złożyli pozew.

I tu powinnam zakończyć. Ale zaniepokoił mnie jeszcze jeden element – a co z podróbkami ludzkimi? Jak przyjaciel okazuje się podróbką tych wartości, które niesie za sobą prawdziwa przyjaźń. Przekonujesz się, że to nie oryginał tylko podróbka. I dalej – a jeśli osobą, z którą jesteś, zaufałeś, stanowiliście na zewnątrz, a przede wszystkim wewnątrz udany związek – nagle okazuję się imitacją, podróbką?

Czy można tak się pomylić i być z osobą, która okazuje się falsyfikatem? Tej osoby, której zaufałeś, którą poznałeś. Czy tylko to są nasze wyobrażenia o tej osobie? I chcemy wierzyć, że jest taka, jaką sobie wymyśliliśmy. Ponownie marzenia zderzają się z prozaiczną rzeczywistością. Łuski na oczach, czy naiwność?

Czy istnieje jakiś wykrywacz ludzkich podróbek? Czy powinno się mieć zamontowany wewnętrzny sygnalizator=ostrzegacz? Może łatwiej byłoby uniknąć potknięć, wpadek, rozczarowań.

SERCE TO COŚ DZIWNEGO

Miało być na Walentynki, potem na dzień Singla. a wreszcie z małym opóźnieniem. Bo serce to coś takiego dziwnego. Tyle już o nim napisano, stworzono arcydzieła, jest albo proste, albo piękne, przepiękne, jak to serce YSL. Serca nie zrozumiem…. Może boleć lub wyrywać się z piersi. Może być też ze złota. Ewentualnie tanie z tombaku, plastiku.  To tylko zamienniki – zamienniki jakości materiału, ale czy same tworzywo świadczy o wartości uczucia? Można sobie wytatuować serce, z inicjałami tej ukochanej osoby.

Kiedyś zakochani chłopcy wycinali serce na drzewie lub ławce. Z inicjałami ukochanej dziewczyny.  Serce może być maleńkie lub wielkie, otwarte dla każdego, bo można mieć serce na dłoni…….

Moje serce może jest maleńkie, bo trudno w małym ciele pomieścić duże serce, ale chyba należy do tej drugiej kategorii…. Bo niby małe, ale jednak wielkie i dzielne…. waleczne…po prostu breave heart…….Takie jest….

No i dalej trudno Go zrozumieć. Może bić jak szalone, trzepotać nerwowo, jak ptak w klatce (tej piersiowej). często bije szybciej z powodu tych cudnych chwil i dla tych cudownych osób….. Lub bije nerwowo….. Ważne, że jest i bije…

Serce może boleć… tak w przenośni i dosłownie…. chorować z MIŁOŚCI lub tak po prostu, zachorować i wtedy jest łatwiej… bo może pomoże dobry kardiolog. Może uda się wymienić je na lepszy model, jeśli taki się znajdzie… Gorzej jeśli nie… A co zrobić jak dostanie się serce kogoś, kto miał serce z kamienia? Bo może ten nowy model nie będzie lepszy, tylko cięższy…. A jak trafisz na kogoś, kto zamiast serca ma kawałek lodu? TAK, tak… jak Królowa Śniegu poznana w dzieciństwie…. wtedy trudno je ogrzać i roztopić.  Z sercem są  same problemy. Bo albo się wyrwało i z młodej piersi uleciało… na zatracenie. Albo beznadziejnie ulokowało swoje uczucia. Wtedy jest pęknięte lub rozdarte…. Trudno je naprawić…. Tradycyjne metody często zawodzą – próbuje się je zaszyć, połatać…. Tak… .Serce można zranić. Serce można stracić, dla kogoś, do czegoś…. I wtedy jest beznadziejnie…. boli mocniej……. Serce można ogrzać, nawet rozgrzać…. Wziąć je w dłonie ….Bo Serce lubi ciepło.  Przynajmniej moje je uwielbia.

Ale Serce może też trzepotać z nadziei, radości, wyrywać się do Niego, do Niej…. może być szalone, szalenie zakochane. Przeżywać emocje tej wielkiej miłości. Bo serce często bywa naiwne. I wierzy, że za każdym razem jest ten najważniejszy raz. No, bo Serce lubi być kochliwe. Można je wtedy, gdzieś zagubić. Między miedze.

Tak, można je stracić, rozbić… oddać ….Ale jest nadzieja, światełko w tunelu, bo serce

(….) to jest muzyk,

który zwiał z orkiestry,

bo nie z każdym lubi grać.

Żaden mu maestro nie potrafi rady dać.

Serduszko może pukać w rytmie cha-cha i wtedy szuka miłości w tym rytmie

I jak je zrozumieć? Prosty organ… ma swoje miejsce w klatce piersiowej, najczęściej po lewej stronie… Ale chyba ma swoje miejsce jeszcze w kilku innych lokalizacjach…. Zamknięte serce – trudna sprawa, ale to otwarte .. otwarte dla wszystkich …..jest często zapełniane uczuciami. Ciepło oddane, wraca ciepłem …. serdecznym sercem.

A miało być o zakochaniu…  Beznadziejnie zakochana …. przesyła cząstki miłości…Apartamentu w jej sercu nie będzie…, ale może mały kącik się znajdzie…..

MY KOBIETY

Kilka razy ostatnimi czasy dotarło do mnie TO …

Czy my, kobiety w poszukiwaniu wolności i niezależności nie poszłyśmy za daleko? Gatunek męski znalazł sobie jakąś alternatywę. A my pozostałyśmy same. Samotne, wolne i niezależne. Ale czy szczęśliwe? Oto jest pytanie…. takie moje małe wieczorne/nocne myśli. Chcemy wszystko robić lepiej, profesjonalnie, notować na swoim koncie sukcesy i udowadniać, że potrafimy być jeszcze lepsze niż lepsze. Mamy satysfakcję? Tak chwilową. Bo kto doceni nasze sukcesy, małe i większe zwycięstwa, wygrane? A jeśli się nie uda to kto pocieszy? Zakupy i używki są tylko mirażem, nawet nie erzacem. Czy w dążeniu do samodzielności nie zagubiłyśmy tego, co w nas było od zawsze? Te nasze małe i duże sztuczki, ta nasza tajna broń kobieca…. W końcu to Ewa uwiodła Adama, a Kleopatra i madame Pompadour doprowadziły do szaleństwa kilku mężczyzn ….I te silniejsze kierujące mężczyznami – angielska Elżbieta I, caryca Katarzyna, królowa Wiktoria …… Maria Curie Skłodowska….pokazywały i udowadniały, że kobieta potrafi. Wywalczyłyśmy sobie niezależność, nawet w krajach arabskich zaczyna pękać twarda skorupa zwyczajowa dotycząca traktowania kobiet… Mogą same prowadzić samochód.

Lubię być dzielna i samodzielna. Daje to poczucie niezależności….. Ale …  No właśnie, ale gdzieś pojawiła się wątpliwość… Może jednak ten czynnik męski przydałby się…. Nie tylko do prac domowych i nagłych awarii, Tu można umówić specjalistę. Można poprosić sąsiada o pomoc. Może pomoże.

Ale gdzieś nadal pojawia się moja wątpliwość …. czy chcemy być takie dzielne i samodzielne?, Czy nieraz nie chciałybyśmy wsparcia męskiego ramienia, prostych decyzji i słów

  • KOCHANIE, ja to załatwię, zrobię….. przytul się ….

A może powinno się być taką małą kobietką, taką niezaradną, szukającą pomocy – podobno mężczyzno to lubią. Mała dygresja, mogłam się o tym przekonać realnie  – podczas wspólnych podróży ze znajomymi, ja zawsze nosiłam swoją walizkę sama, a mojej koleżance pomagali mężczyźni… Jak ona to robiła? Stawała bezradnie i nawet nie próbowała jej podnieść. Ja swoją chwytałam…. Może mężczyźni tak lubią? Poczuć się supermanem…… No tak, tylko ja jestem superwoman.

Uwodzimy, stroimy się w piórka i malujemy makijaże. Dla kogo? A mając w pamięci  historie naszych prapra- i prababć, które też były dzielne i samodzielne, to nie zatraciłyśmy w tym całym nowoczesnym świecie tej magii kobiecości? Tajemnicy i niedostępności…. Atrakcyjności…. Wabików…. Sztuczek…..  Skracałyśmy sukienki, pokazywałyśmy łydki, a potem nagie biusty.  Wszystko na sprzedaż…

Czy ta umiejętność gry damsko-męskiej popadła już w zapomnienie? Do lamusa niepamięci?

Lubię być dzielna i samodzielna, sprostać trudnym wyzwaniom, dawniej wykonywanych przez męski gatunek… Jestem z siebie dumna….. Tylko czasem przychodzi refleksja – Nie chciałabyś, żeby to ktoś za Ciebie zrobił, załatwił?

Mogłabyś go pochwalić, pocałować i może byłby to początek, zaczątek  innej przyjemności……emocjonalnie zmysłowej…