KRAN, KOMINIARZ I KAROL

małe awarie i duże problemy

To może być kolejny wpis z cyklu moje życie z …

Kran. Kran powinien działać sprawnie… bo daje wodę, życiodajny płyn. I nagle mała/duża awaria – kran nie tryska strumieniem wody. Wody nie ma. Atak paniki. Nie ma wody? co ja zrobię, bez wody? !!!! ? Najprościej byłoby pójść do chłopaków – dodam, że to tylko 300-400 m – i kupić 5 litrowy baniak. Ale… Ja dzwonię do brata i informuję cały świat, że jest kryzys i nie ma wody….. Zastanawialiście się kiedyś? Co by było jakby zabrakło wody w kranie? Teraz czerpiecie ją bez umiaru. Myjecie zęby, golicie się, a woda się leje… A są miejsca na świecie, że ludzie mają  2-3 szklanki wody na dzień…. Potrafilibyście przeżyć o 2 szklankach wody? Wypijacie wodę, kilka herbat, kaw…. Bierzecie poranny prysznic… I lejecie wodę bez namysłu. Bo jest. jest dostępna  Wodociągi działają i powoli usuwają awarie… Paweł nie miej do mnie pretensji o tą uwagę…. Działacie, jak działacie…. Procedury….

Ok. sytuacja wraca do normy. Tylko kran nie działa. Woda powinna być, ale się nie leje z kranu – zapchane sitko. Ale ten scenariusz mam już przećwiczony.

W tej serii są też KALORYFERY – co sezon powtórka… zaczyna się sezon grzewczy, a one , te moje nie działają. Nie jestem wymagającą, nie musi być ciepło, bardzo ciepło, ale może byłoby chociaż letnio, może zamiast 2 żeberek grzałaby całość – 20 sztuk. Pomyliłam się 25 szt. Policzyłam. No i po raz kolejny dzwonię. Przychodzi średni personel techniczny, który uwielbiam…. I naprawia, działa,…. Porozmawiamy, pooglądamy widoki z okien… Klientka nie awanturująca się …

Bez krawata….

I zawiódł mnie kominiarz…. Czy w tej spółce nie ma weryfikacji, w tym kominiarstwie?  Strażacy są dzielni i przystojni… Kominiarz też powinien…… wyglądać jak ten z bajki… Andersena – zadbać o swoją Pastereczkę.  A ten miał czarny sweter powyciągany… Nie zgadzam się na taką bylejakość. Kominiarz miał swój strój, cylinder, no może teraz nie koniecznie… ubrudzone poliki i kalendarz do zaoferowania. I zawsze widząc kominiarza wiedziałam, że spotka mnie coś dobrego, tzw. proste szczęście…… Tylko musiałam złapać się za guzik i …. spotkać 3 osoby w okularach… Taka mała głupota… Jak z czarnym kotem… Ale ….nadzieja tkwi we mnie, od dziecka, że jak spotkam kominiarza to będę miała szczęście. A temu kominiarzowi mówię NIE. Był półgłówkiem….  może nawet ćwierćgłówkiem… Wolę średni personel techniczny w dowolnie wybranej sieciówce. Wyglądają coraz lepiej i pomogą, nawet jak widzą bezradną klientkę.

Całe szczęście dla mnie… może i dla innych też … że jest Karol.

Ratuje …. i pozwala wierzyć, że ta męska część ludzkości myśli, potrafi i dobrze wygląda, biorąc pod uwagę względy estetyczne. Nie będzie tu laurki dla niego, zajęłaby większość miejsca w pamięci komputera. Można tak po prostu, jak się chce i lubi to, co robi – to udaje się…. A Karol to kwintesencja moich zachwytów nad profesjonalizmem męskiej części populacji – kompetencja, koleżeństwo, kawa wspólnie wypita….  I wyrozumiałość ….. Karol będzie wiedział, o czym piszę o 3.30.

Spoglądam przez okno, a na dole pierwszy, listopadowy śnieg.

CYFERKI, LITERKI PROSTE ZNAKI

 

Obojętne czy jest 8.13, czy 3.33…… często o tej porze nie śpię….. Nawet w ulubionym iPhone mam tak ustawiony budzik – na 8.13….. Cyferki

13 lubię ….. kojarzy się przyjemnie…. urodzona 13 lipca…. no może nie o 13.00, a o 12.00, w samo południe. Cyferki są proste i czytelne. Łatwy do zrozumienia komunikat. 1 to jeden, a 2 to dwa…. 2 i 2  powinno równać się  cztery. Mnożone, dodawane i dzielone, ale wynik jest do przewidzenia. Tak cyferki to proste znaki. Szczęśliwa 6 oznacza trafienie w LOTTO.

A literki?

Literki mają swoją osobowość, charakter. Nawet się nad tym nie zastanawiamy

A jest w rozkroku, sama nie wie co zrobić, myśli Alternatywnie.

B ma dwa Brzuszki….

C się wycofuje, a D ma jeden Duży brzuch. Dopełniający się.

E, F i G pominę mają różnie ustawione poprzeczki.

H to taki łącznik, jak połączone ręce. I jest fit – najszczuplejsza z liter. I jest cool.

K – spotkanie i rozejście w różne strony, jak doszliśmy do punktu Krytycznego.

L – prosta konstrukcja, poruszanie się po ustalonych trasach, w prawo lub w LEWO.

M – to wzloty i upadki, stan euforii, Miłości i …… pikowania w dół, załamania, niepewności.

N – to wchodzenie i schodzenie w dół, bo NIE udało się i znów w górę, bo jest Nadzieja. A może Niepewność czy podniosę się………..

O – ooo……. O to figura, pełna, okrągła, pępek świata. Zadufana w sobie, egoistyczna literka. Składa się z samych zachwytów i ochów.

P – pomyliło Proporcji i dlatego powstało R. Dla Równowagi.

S – wygina się i przegina. Mało Stabilna… nie wiadomo, w którą stronę przegnie.

T – to mocna litera, jak kulturysta dumnie pręży bicepsy. Twardy gość.

U – no właśnie upsss… to chyba dołek, mała depresja, a może Uspokojenie? W – to odbicie lustrzane M tylko w odwrotnej kolejności. Tam było pod górę i w dół. a przy W jest stan zadowolenia i powolny upadek, osiągnięcie dna, podnoszenie i ponowny upadek. A jednak jest nadzieja i Wspinanie w górę…. trochę jak Syzyf.

Y – ramiona wyciągnięte w gorę – oznaka radości, czy dramatyczny gest? Każdy spojrzy na to inaczej.

i ostatnia –  Z – zgrzyt, zgryzota i zwątpienie. Niby idzie prosto do przodu, potem nagły zwrot i całkowita zmiana kierunku. I zaskakująco wraca do gry, zabawy, Znów idzie do przodu.

Tak mam z literkami. A cyferki? mam kilka ulubionych. Mogą występować w  dowolnych kombinacjach i oznaczają zupełnie coś innego. Tak jak 8 i 3. Niby podobne, a różne.

8 z 3 mogą się pomylić – ta ma 4 brzuszki i zaokrąglenia z obu stron. A tamta tylko brzuszek piwny i nawis nad nim…..no właśnie … 8 byłaby kobietą …. a 3 mężczyzną… Nie myślałam tak o cyferkach… mają płeć? To tylko znaki, ale prowokują do myślenia ………

A 0 jest zawsze ZEREM … obojętnie jakiej jest płci.

APLIKACJE do pobrania, czy nie pobrania

Dzisiaj dowiedziałam się, dla ścisłości -przeczytałam maila – że mój Dropbox czuje się samotny.

Dropbox

Twój Dropbox czuje się samotny. Dodaj mu do towarzystwa kilka plików!

Do: Małgorzata Czudak

                                           Dodaj pliki do swojego Dropbox

A dlaczego ? Dlaczego ja? Ja nawet mało go znam……Ale mail był skierowany do mnie i znalazł się w mojej skrzynce pocztowej, czy na mojej skrzynce mailowej. Tak po prostu.

A ja ? JA nie czuję się samotna?!  I  kto ma mi dodać kilka plików? Plików zawierających pocałunki, buziaczki, otulenia, przytulenia i kilka innych rzeczy…… Jemu jest łatwiej upomina się o dodanie plików, zainteresowanie, wysyła komunikaty…

Może powinnam wziąć  przykład z takiego Dropbox’a? Nowoczesna technika i jak sobie doskonale radzi. Egoista. Nie pomyśli o mnie, tylko wymaga. Nie zapyta się, czy mam czas i ochotę, czy chcę się nim zająć…  Po prostu ON chce i domaga się. Domaga się zainteresowania i poświęcenia mu uwagi. Chcę, czy nie chcę. Ale ON tak ma. Rozumiem, tak jest skonstruowany. Zaprogramowany.

Na pewno wymyślił to mężczyzna. Prosto sformułowany komunikat.

JA tak nie potrafię.

A ja się zastanawiam, czy wysłać listy do MDK, czy SMS….. ale czy przeczyta? odpowie?  A może jednak zadzwonić? A jak zadzwonić to kiedy? Same wątpliwości i niepewności. I wewnętrzne rozterki. I tak mija dzień za wieczorem samotnie spędzanym.  I MDK nawet nie wie, że jest mi zimno i ponuro, że jest mi źle. Że czuję się samotna, jak ten Dropbox. Bo nie umiem wysłać prostego i czytelnego komunikatu. Ważę każde słowo, to napisane, czy wypowiedziane. Bo myślę, co on sobie pomyśli, nawet zanim te słowa trafią do niego.. Komplikuję proste sprawy. Gdyby wszyscy tak postępowali, jak ja, to ludzkość już by wymarła. Uschłaby z tęsknoty zadręczając się wątpliwymi wątpliwościami.

A mogłabym tak po prostu……. wysłać krótki komunikat:

  • Hej… czuję się samotna…. wpadłyś do mnie na kanapę? Na kawę lub herbatę.

I coś by piknęło w środku słysząc sygnał przychodzącego SMSa. Z nadzieją spojrzałabym na ekran ulubionego iPhone’a, jabłuszko zaświeciłoby blaskiem, mrugnęło. Może nie byłby to kolejny komunikat o promocjach, ofertach, wystawionej fakturze……. Tylko ta oczekiwana odpowiedź, wiadomość krótka i lakoniczna:

  • Będę wieczorem, OK?

Bo on mówi krótko i na temat. Prosto skonstruowany męski mechanizm. Jak Dropbox.

Może to tylko ja jestem poplątana?

ZUPA NA POGODĘ I NIEPOGODĘ

 

W ten chłodniejszy, jesienny czas o zupie myślę cieplej. Letnie chłodniki poszły w zapomnienie, muszą poczekać na lepszą porę, na swój czas. Zupa i do tego ciepła zupa to oznaka wejścia w czas jesieni. Latem wybieram lekkie sałatki i chłodniki, z botwinki, chłodnik litewski, pomidorów, gaspacho. A jesienią myślę o grillowanych ziemniakach z rozmarynem i o ciepłej zupie…Zuuupppa…

Zupa, zaskakujące, że w wielu językach brzmi podobnie – po angielsku soup, włoska zuppa, niemieckie suppe, i rosyjski суп – dla nie znających cyklicy to sup…. a po hiszpańsku sopa. Tylko Węgrzy inaczej ją nazywaj – leves. Ale oni z zasady są inni. Zupa obecna jest w europejskiej i azjatyckiej tradycji. Prosta sprawa i proste rozwiązania – ma sycić. Zupa tradycyjnie jest pojmowana jako potrawa ubogich – tą potrawę robiło się ze wszystkiego. Miała rozgrzać i dać uczucie sytości.

Zupa to stan umysłu i przyjemności.

Inaczej mówiąc….. zupa to trochę jak nektar, balsam na duszę. Szczególnie o tej porze roku

W Polsce przez dekady PRLu królował rosół i pomidorowa z ryżem lub kluskami. Może nie są to wyszukane smaki, ale rodzinny obiad w niedzielę to tradycja, zasiadanie przy wspólnym stole. Pamiętam niedziele z dzieciństwa…. To był rytuał…. Rano tata zagniatał makaron. I cieniutko kroił…. cieniusieńko kluski. Makaron musiał być ręcznie zrobiony. W kuchni królowała drewniana stolnica, wałek i mąka. A mama chyba wcześniej wyjmowała największy garnek i wrzucała tzw. włoszczyznę – zestaw podstawowy marchew, pietruszka, por i seler….., a potem dodawała to ,co zdobyła, kupiła….Rosół musiał  się „pogotować”, przejść tym całym aromatem. Kuchnia nasza była mała, klasyczne M4, ale jakoś rodzice dawali radę – o g.13 aromat rosołu unosił się w całym mieszkaniu..Tak rosół to mój smak dzieciństwa. Na niedzielny, rosołowy obiad wpadała rodzina lub znajomi rodziców. Kładłam biały obrus na stół i wyjmowałam zastawę. To było święto. A babcia wakacyjna robiła „prawdziwy” rosół. z własnej kury.  Pływały w nim „oka”…. Czy teraz ktoś jeszcze kultywuje tradycję rosołowych, rodzinnych obiadów?

Rosół to często początek i podstawa innych smaków. U mnie w domu żartowało się, że jak rosół zostanie to mama w poniedziałek zrobi na nim pomidorową.

A teraz mając do wyboru całe bogactwo warzyw przyrządzamy kremy, zupy. próbujemy smaków z całego świata. Minestrone, zupa tajska, rosyjska solanka. Zupy tradycyjne, wegetariańskie, wegańskie. Miksujemy dowolne warzywa i mamy zupę krem w wymarzonym kolorze – białą, pomarańczową, czerwoną, zieloną. Coraz częściej w menu restauracyjnym pojawiają się zupy o mniej wyszukanych składnikach – żurek z kiełbasą, szczawiowa, której nie cierpiałam w dzieciństwie, a teraz  próbując oblizywałam łyżkę. Z rozkoszą.

Pisząc tekst muszę uważać – bo właśnie robię zupę krem z pomidorów. W kuchni czuć te letnio-jesienne pomidory. Takie kupione na rynku. Polne, są słodkie.. Dodałam lubczyk i tymianek. Moja zupa będzie lekka. Nie jak ta dawna zaprawiana śmietaną. Ale smak i zapach pomidorów czuć, tych dojrzewających w słońcu. Pomidory uwielbiam. Zachwyca mnie ich bogactwo form i kolorów. Bawole serca, paprykowe, malinowe…. zielone prawie czarne, żółte, małe koktajlowe zrywane z krzaków na działce.

Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i 

ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal 

Nie żałuję letnich dzionków, róż, poziomek i skowronkow 

Lecz jednego, jedynego jest mi żal 

Addio pomidory 

Addio ulubione 

Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół 

Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej 

Tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół 

Przez długie, złe miesiące wasz zapach będę czuł 

I ja też tęsknić będę za pomidorami…. I czasem, w którym królują. Zazdroszczę Sycylijczykom… w ich słońcu można suszy pomidory.

A za chwilę zrobię krem z dyni….. Dynie już pokrojone i zamrożone. Ale moim szczytem kulinarnych umiejętności jest zupa cebulowa. Tak …. tutaj muszę się napracować. Kupuję różne rodzaje cebul i eksperymentuję. To cały rytuał. Sparzyć, przesmażyć. I gotować…. Podana z warstwą zapiekanego sera na wierzchu i grzankami z razowca. Taka terapia na 4-5 godzin. Uspokaja. Ale jaka przyjemność jak wpadną przyjaciele i od progu padnie pytanie – co robisz? Bo zupę cebulową należy spożywać w towarzystwie.  Może poszukam jeszcze innych smaków i przepisów? Ten czas sprzyja refleksji. A jesienna zupa doskonale rozgrzewa. Jej przyjemne ciepło wlewa się do środka. Rozgrzewa.

KANAPA, CZY ŁÓŻKO

Muszę rozgraniczyć – KANAPA a ŁÓŻKO.

Dla jasności – są to 2 odrębne strefy, sfery.

Kanapa jest w pracowni. A łóżko w sypialni.

Rozdzielam te dwie przestrzenie… wydaje mi się, że umiejętnie.

Dwa meble i … inne emocje, uczucia… Inne osoby.

Kanapa stoi w pracowni, od początku piętrzyła problemy. Ta pierwsza zamówiona nie tylko nie chciała wejść do windy, ale nawet nie dała się wprowadzić przez 3 mężczyzn po klatce schodowej… Jej dzieje można byłoby opisać w trylogii… Próby jej wstawienia trwały rok…. Pomysłów było wiele, duża kreatywność…. Alpinizm przemysłowy, podnośniki…. Wreszcie poddałam się … zamówiłam o 20 cm krótszą  – to miało być doskonałym rozwiązaniem. Przyjechała, 4 facetów wnosiło ją dzielnie. I było tak do 11 piętra . Finisz, wydawało się, ze wszystko się uda. I nie … na końcówce… stawiła opór… nie chciała wejść, „wejść” do pracowni. Widząc tą patową sytuację oddaliłam się… nie chciałam już tego oglądać… I wreszcie poddała się męskiej sile i mocnemu słowu, które zrobiło dużą karierę. Dodam, że jest bardzo popularne i nawet zagrało w filmie „Seksmisja”. Weszła i rozgościła się na dobre. Zajęła dedykowane jej miejsce i stanowi centrum. Nie daje o sobie zapomnieć. Jest gwiazdą pierwszego planu… Przyjemna i komfortowa – może tak o sobie myśli, tak jej się wydaje. Nie wyprowadzam jej z błędu… Niby niepozorna, szara. Ale to tylko pozory. Bo ona zna swoją wartość. Kilka osób lubi na niej przesiadywać  Nie wspomnę o sukach…. Tequila i Tasza.

Tak…. kanapa stanowi serce domu… Była świadkiem różnych historii.

mały cytat z innej opowieści:

a potem obracam wszystko w żart

– M jeszcze nie wiesz, że moja kanapa to miejsce psychoanalitycznych seansów…

śmiejemy się oboje

M – myślałem, że kanapa to początek erotycznej gry………………………………….

Odnośnie KANAPY to chyba zakończę na tym cytacie. Chociaż wiem, że nie powiedziała swojego końcowego zdania.

I tak szeptem mówiąc…. sama lubię na niej posiedzieć, wtulić się między  poduszki z Maciem na kolanach……To  czas kiedy można pomyśleć i popracować.  Poplotkować. Porozmawiań na mniej lub bardziej poważne tematy…Albo poleniuchować…. Tak po prostu.

a ŁÓŻKO…..

No cóż… znajduje się w innej przestrzeni. Jest w strefie cienia, mroku, nocy.

Niby proste, bez udziwnień, z dobrym materacem…. I nie sprawiało tylu problemów, co jej koleżanka, kanapa……. Zaprojektowane przez mnie, wykonane przez rzetelnych rzemieślników, a obecnie okazuje się za małe. Nie będę opisywać szczegółów… większość znajomych (tych psiarskich) zrozumie mój problem. We dwójkę byłoby OK. Dwie poduszki, dwie kołderki i jedno łączące prześcieradło. I tak sobie nocami myślę, że łóżko to nasze odbicie. Rozmemłane, czy uporządkowane, skotłowane, czy pościelone? Pokazuje naszą osobowość. Pokaż mi jak śpisz, a powiem Ci kim jesteś.

Dla mnie to strefa intymna, do sypialni zapraszam wybrane osoby…. nie dzielę jej ze wszystkimi…. to moja prywatna przestrzeń, obszar dedykowany przyjemności. Tajemnice alkowy. I niech tak to pozostanie…

A jednak………….stworzyłam tu swój wszechświat… tutaj powstają najlepsze pomysły i teksty…

Uwielbiam dotyk szarej pościeli i ciche chrapanie suni….  koło 3.30.

Na ścianie prywatna galeria – grafiki, zdjęcia, kochankowie i małpy. Zakodowane w obrazach emocje – ale to zrozumieją tylko przyjaciele.

A przecież łóżko miało stanowić miejsce wypoczynku. Nocnego spoczynku ….

Ale na przestrzeni wieków bywało różnie. I na razie nie drążę tego tematu….

Dwa obszary kanapa i łóżko – różniące się, łączy je tylko kolor – szarość. Bo nie emocje….  i ludzie.

Dodam tylko – osoby z kanapy nie zawsze przejdą do łóżka.

ŻARÓWKA

Pozornie banalny przedmiot. Jest w naszym życiu obecna i potrzebna, szczególnie o tej ciemnej porze roku. Żarówka. oświeciła mnie….. a właściwie zgasła. Nie miała swojego zastępstwa. Była inna niż te tradycyjne, klasyczne. Minimalistycznie piękna, przezroczysta, doskonale uzupełniała lampę, stanowiła jej wnętrze i sedno. Razem wyglądały pięknie. Ale zgasła…. Nie świeciła już pełnym blaskiem. Dodam, że nawet żadnym światłem. Nie lubię, jak coś nie działa w moim uporządkowanym świecie i mieszkaniu. Tu wszystko powinno działać perfekcyjnie … jeśli ja tak nie działam…..

Awaria wymusiła wyjście, mimo niesprzyjającej aury za oknem… Średni personel techniczny w jednej z sieciówek okazał się, jak zawsze profesjonalnym przygotowaniem i zaangażowaniem. Wybrałam, zapłaciłam i wróciłam do mieszkania.

I zaczęło się myślenie. Taka żarówka, niby nic… nowoczesne oświetlenie typu LED nie stwarza takich problemów. Ale ja jestem tradycjonalistką, mam lampy z żarówkami……. niestandardowymi już o tym się przekonałam. W rodzimym domu zajmuje się takimi sprawami tata. A u mnie? No właśnie …kto? Muszę sama poradzić sobie z problemami życia codziennego, nieświeceniem.

Dzielna i samodzielna…. Mogłaby poprosić sąsiada o wkręcenie żarówki, może tego z 7 piętra…

Ale oczywiście ja sama dam sobie radę. Pokażę światu i sobie, że potrafię… PO CO? Czy nie łatwiej i przyjemniej byłoby oddać żarówkę  w męskie dłonie?

Banalny przedmiot …. Ułatwia i komplikuje, jak nie świeci. Ile jeszcze takich przedmiotów jest w moim życiu? Na pewno dwa na literę K – kran i kaloryfer. Ale to na inną opowieść. Dzisiaj bohaterką jest szklana bańka wymyślona przez Pana Edisona.

Ja wkręcając żarówkę mam zawsze wrażenie, że ją zgniotę. Dla mnie to wyjątkowo kruchy przedmiot, powinna obowiązywać specjalna instrukcja obsługi.

Łatwiej ugotować jajko w koszulce lub na miękko niż zmienić żarówkę.

KAWA, czy HERBATA

Chciałam go zaprosić…….. tak po prostu. Lubimy się…….. tak mi się wydaje…. ale chyba tak… znamy się ponad dziesięć lat… rzeczywiście… nawet o tym tak nie pomyślałam…jest kołem ratunkowym… jak pada rodzina Maca…. a szczególnie jak pada iPad…..jest cierpliwy i wyrozumiały….. Ma złote ręce… I nie komentuje, jak dostaje smsy o 3.30 …. odpowiada rano…. lubię z nim pracować i rozmawiać. Ma podobne poczucie humoru…. I lubi wpaść na 11 piętro. I na tym zakończę… a właściwie zacznę …. bo to początek historii….. 

Zaprosiłam i … nie wiem…. może piętrzę problemy …. gdzie podać tą kawę/herbatę –  przy stolikach? tych nowych, jeszcze niedokończonych  – ale tam jest tylko kanapa, rodzaj intymnej bliskości….  Przy stole? Nie … stół to miejsce spotkań przyjaciół i pracy….

Mały/duży problem, może nie….

I jaka kawa? Nie posiadam expresu –  więc decyzja – tradycyjna, czy rozpuszczalna?

Chciałabym, żeby to była chwila przyjemności…… i staram się to ogarnąć….

Kawa, czy herbata? ja wolę kawę … ale taką tradycyjną z fusami – dodaję cynamon, kardamon i imbir – wyjątkowa trójca – dająca energię na cały dzień, zaparzana w stalowych filiżankach firmy ZACK, kupionych w Rzymie… uwielbiam je, działają, jak termos, trzymają ciepło. Nie dodaję mleczka, śmietanki. Kawa musi być czarna i mroczna.

Białe latte? to nie kawa to mleko. Czasami spijam delikatniejsze espresso macchiato, w ukochanej Italii….. Kawa zwycięża – herbata to ziołowy napar. Jak mięta i szałwia…. czy rumianek… I tego się trzymam.

Ale zapraszam na kanapę i herbatę – podaję ją z sokiem, miodem, cieniutkimi plasterkami limonki i cytryny…… każdy tworzy swój zestaw….. ja poprzestanę na wodzie i kawie….

Kawa, czy herbata? I ta, i ta wymaga rytuału, mają swoją historię…..

Kawa to rozkosz, energia na początek dnia. I nie myślę o tej w wydaniu amerykańskich sieciówek, to nie kawa to lura. Kawa musi być esencjonalna i gęsta. Obojętnie jak parzona to jednak ma tą swoją zmysłowość…. Mała/duża czarna.  Zamawiając w ten sposób już budujesz klimat. Tak,, kawa ma w sobie czarną stronę mocy… Podawana z mlekiem jest rozkoszą dla łakomczuchów. Spijają piankę i jej ślad pozostaje na ich ustach. To może tylko konkurować z czekoladą.

Może jednak herbata? Ma też swoją historię – Azjaci uczynili z parzenia herbaty rytuał. I nie tylko oni. Pamiętam wizytę na nocnym markecie w Marakeszu – tam serwowali miętę? herbatę o zapachu mięty z gałązkami mięty i kostkami cukru w dużych szklankach. Zalewali wrzącą wodą z wielkich, aluminiowych czajników…..Tak prosto.  Ale przypominam sobie, jak uczestniczyłam w rytuale picia herbaty w Hong Kongu… jak rozwijały się te specjalnie przygotowane kwiaty……..wyciszenie i spokój …… powolne spijanie napoju z maleńkich czarek.

Mistycznie….

W mojej strefie geograficznej herbata kojarzy się z czasami PRLu ,  serwowaną w szklankach w metalowych koszyczkach, a potem tymi tanimi torebkami. Proza życia… I nadal pozostaje pytanie kawa, czy herbata?

A może jednak woda…… Prosta i klarowna…. Chociaż … jak się zastanowić to jest jej tyle rodzajów……

WIATR

nadal wieje ……

 

TEGO wiatru nie lubię, nie polubię……………

Budzi niepokój ….. Przynosi chłód ….. powoduje wewnętrzne zimno, emocjonalne oziębienie……  I deszcz…. deszcz ze śniegiem, grad z deszczem ….. mokro, wilgotno i ponuro…. zaczyna się depresyjny okres.

Wiatr, ten mocno chłodny i wiejący z takimi prędkościami, jak Ksawery, czy Grzegorz, nie przynosi nic dobrego…. Budzi strach i obawę, co się stanie i co po nim się zastanie.

Ja jestem wrażliwa na zmiany pogody, taki wiatr przynosi ze sobą rozdrażnienie. Pewną nerwowość wyczuwalną w gestach, zachowaniach, słowach….

Nie umiem znaleźć sobie miejsca…. skupić się…… Niszczycielski żywioł…. Pokazujący swoją siłę i przewagę…. Wiatr od wieków budził skrajne emocje, siła natury umiejętnie wykorzystana daje energię, ale nieokiełznana przynosi spustoszenie i zniszczenie.  Ten wiatr ma mroczną siłę i moc, której człowiek nie pokona.

Tornado, tsunami, cyklon, wichura, nawet zawieja nie brzmią przyjemnie. Tornado uczuć opisuje burzliwy związek. A wpaść w oko cyklonu znaczy poważne kłopoty.

Wiatr wywoduje nerwowe drżenie… napięcie….. Ujawnia skrywane emocje i nieprzewidziane reakcje…. Całe spektrum uczuć i odczuć…. Wiatr był obecny w filmie „Czekolada”….

Powodował zmiany, wędrówkę…. ja mam podobnie, z wiatrem „mnie nosi”…… jestem niespokojna…… może lekko rozdrażniona/podrażniona. Wolę pobyć sama ze sobą i z nikim się nie spotykać….. Bo nie wiem, co przywieje…..

Podobnie jak ze słodyczami – z kategorii wiatr

lubię ciepły, wiosenny wietrzyk niosący ze sobą nadzieję i zapach budzącej się do życia przyrody. Lubię letnią bryzę, ciepły powiew dający wytchnienie w upalne dni….

Ale inne wersje, jak halny, mistral nie przynoszą pozytywnych emocji. Rodzą skrajne uczucia… Podrażniają umysł i duszę.