NIE LUBIĘ GOTOWAĆ

Fakt… nie lubię gotować, bo nie umiem tego robić (tak przynajmniej uważam, byli tacy, którzy mnie w tym utwierdzali)…. i szkoda mi czasu na spędzanie go przy garach, zlewie i kuchence. Jak kura domowa, obiadki, kolacyjki i kanapki do pracy. Rutyna, bo to już nawet nie rytuał. Trochę to brzmi jakbym była rozkapryszoną, rozpieszczoną panienką – nie lubię sprzątać, nie lubię gotować. Uczestniczyłam w pracach domowych w rodzinnym domu. Razem z bratem mieliśmy określone zadania i obowiązki. Gotować nigdy się nie nauczyłam, najczęściej pomagałam. Przyrządzanie dań lepiej wychodziło w moim świecie wyobraźni, z piasku, liści mlecza, patyczków można było wykreować najróżniejsze dania. A kawa instant, typu Inka udawała aromatyczny napój.  

Gotowanie to mina … jak mówił MDK – Można przypalić ziemniaki. Ma rację, mnie to najczęściej się zdarza.  Po prostu nie udaje się. Moja teoria jest prosta – za długo się gotują, w czasie czekania zajmuję się ciekawszym zajęciem i zapominam o ziemniakach. Przypominają o sobie same – zapachem spalenizny, są już wtedy nie do uratowania, garnek zresztą też. Same straty. Wolę wersję ciut łatwiejszą – pieczoną…. (wstyd się przyznać, że w moim wariancie de luxe – podaję prosty przepis choć czasochłonny – warto – męska część za nimi przepada – wcześniej lekko obgotowuję ziemniaki, kroję dowolnie na grube plasterki, połówki, ćwiartki, sypię zioła i wstawiam do nagrzanego piekarnika, czekam, aż się przyrumienią). 

Kuchnia to same miny. Kluski wyślizgiwały się z łyżki, garnka, upadały na podłogę… nie wiadomo, czy ratować kluskę, czy zetrzeć podłogę. Zawsze o czymś zapomniałam, najczęściej o soli. I potrawach zostawionych na palnikach. Czas ich przygotowania nie był moim sprzymierzeńcem, podobnie jak wysoka temperatura. A gotowanie wiąże się z wrzeniem, gorącą parą, nagrzanymi naczyniami, których gwałtowne i nieprzemyślane uchwycenie powoduje mój jęk, w efekcie małymi poparzeniami ratowanymi musztardą lub zimną wodą. Kuchnia to poligon, a właściwie pole walki. Poligon doświadczalny, bo można eksperymentować łącząc różne składniki, gorzką czekoladę do szpinaku, gruszkę do pieczonych buraków, lubczyk. Można próbować tworzyć nowe smaki i modyfikować podawane przepisy (na marginesie dodam, że to moja najczęstsza strategia – eliminuję te składniki, których nie lubię, czy wydają się niepotrzebne). 

Nie gotuję, bo nie lubię gotować. Ale zaskakujące dla mnie samej, coraz częściej spędzam czas w kuchni. Co u mnie nie jest trudne, bo jest połączona z innym pomieszczeniem i przedmiotami, których używam na co dzień. Więc naturalnie poza sypialnią i kanapą, dużo czasu spędzam w kuchni. Dlaczego? przecież jem ze zdrowego rozsądku, okazyjnie z przyjemnością, nie podjadam i nocami nie wędruję do lodówki….. Kuchnia jest wyposażona ubogo. w najpotrzebniejsze sprzęty, jest kilka drobiazgów z serii naczynia – talerzyki, widelczyki… łyżeczki do konfitur. I kilka innych mniej może przydatnych, ale ładnych. Ciągle czekają na okazję naczynia do zjedzenia i drewniane sztuce. Może doczekają się swojego czasu i osoby. Przydatne w mojej kuchni są nożyczki i palce. Nożyczki używane zamiast noża, są bezpieczniejsze, a dobrze się nimi posługuję w różnych okolicznościach. Palce … dodają innych emocji.

Nie lubię gotować, ale lubię tworzyć smaczki przyrządzając coś dla kogoś lub siebie samej. I nie ważne co, ważne dla kogo, robię to z przyjemnością, kanapki, zastępowane nowoczesnym słowem sandwich, sosiki, sałatki. Lubię zaprosić znajomych na tematyczne kolacje – pomidorowa wojna, złoto, białe szaleństwo… Wymyślam smaczki i dekorację stołu, naczyń. Drobiazgi, małe rzeczy, które cieszą oko i podniebienie. Ktoś kiedyś powiedział – pokaż mi jak jesz, a powiem Ci kim jesteś. Staram się, nie tylko o jakość produktów i jakość dań, ale także o sposób podania, nawet jak to jest tylko moje codzienne, zwykłe śniadanie. Nie połykam go w biegu, czy na stojąco. Próbuję nowych sposobów i smaków. Może to kreatywne kuchnia, bo nawet jak coś raz zrobię, to trudno mi to powtórzyć, bo zapominam co dodawałam. Kolejny raz, to nowe doświadczenie, próba. I zaskakujące, że gotuję kierując się wzrokiem i zapachem, iskierką, impulsem pojawiającymi się nie wiadomo skąd, a nadającymi znanym potrawom nowej jakości. Lubię, jak jedzenie – to przeze mnie wyczarowane, nawet w krótkim czasie, sprawia komuś, a także mnie – przyjemność. Zajadać się ze smakiem. Nie obżerać, nie pożerać tylko delektować., powoli smakować… Przyjemna rozkosz przedłużana… Ostatnio myśląc o kimś i o czymś dla niego dopadło mnie pytanie:

CZY PRODUKTY W KUCHNI MAJĄ PŁEĆ? 

Tak, niektóre są nijakie. Czosnek, cebula i pieprz są bardziej męskie, wyraziste, zdecydowane. Papryczka chilli jest kobieca, zwodzi, czaruje, a przy bliższym poznaniu zaskakuje. 

MESSAGE. MDK – JESIENNA CZY JESZCZE LETNIA?

Dzisiaj DZIEŃ MARZYCIELA

Wyobraź sobie, że nie złapałeś złotej rybki, która prosząc o wypuszczenie obiecuje spełnić twoje 3 życzenia. Rybak popełnił błąd. A gdybyś miał tylko wybrać jedno życzenie? Chciwy Midas chciał bogactwa, złota, nieopatrznie wypowiedział życzenie – wszystko, czego dotknął zamieniało się w złocisty kruszec. Czy dało to mu szczęście? Nie, bo już stare powiedzenie mówi, że pieniądze szczęścia nie dają. Tylko kłopoty. Bo bogactwo należy mądrze użytkować i pożytkować. Wtedy może dawać poczucie szczęścia. Stan szczęśliwości nie zależy od stanu posiadania. Sceptycy powiedzą – pieniądze szczęścia nie dają, ale warto je mieć. Ale jak wsłuchasz się w siebie, pomyślisz to może znajdziesz prostą odpowiedź na pytanie czy posiadanie konta, kolejnej rzeczy, modnego  gadżetu, najnowszego modelu, daje Ci rzeczywiste szczęście, czy tylko chwilowy stan zadowolenia. Z tytułu posiadania. Podobnie jak u dzieci. Pragnąc domagają się „wymarzonej” dla nich zabawki. Osiągnąwszy cel – dostają to cudo – zachwycają się nią i bawią przez chwilę, a potem ląduje w koszu, na półce, w kącie, zapomniana i niechciana, podobnie jak inni jej towarzysze, ma szczęście, jeśli nie jest zepsuta, uszkodzona. Może trafi do kogoś, komu sprawi radość. Tak też jest z dorosłymi… myślą, że posiadanie zapewni im szczęście. Nie umieją docenić i cieszyć się drobnostkami, małymi sprawami, wydarzeniami. Szczęście to stan ducha. 

Może marzenie o szczęściu to niepoważne marzenie. Bo sami nie wiemy, co daje nam stan szczęśliwości. Czy marzenie to stan tęsknoty? Tęsknoty za czymś czego nie doświadczyliśmy, a bardzo pragniemy. I paradoksalnie najczęściej wolimy marzenia od realizacji marzeń. Ten stan oczekiwania. Łatwiej żyć mając marzenia. I tylko niektórzy próbują zwizualizować/zrealizować  swoje marzenia. Kilku szczęśliwcom się udaje. Chociaż zmierzanie do celu jest często większą przygodą i wyzwaniem (to jak zdobywanie szczytu, czy przepłynięcie Atlantyku) niż samo marzenie. Realizując je osiągamy chwilowy błogostan. Marzenia mają swoje kategorie, rodzaje, gatunki. Chociaż trudno je sklasyfikować. Są te bardziej prozaiczne, codzienne. Często na wyciągnięcie ręki. Kolejne dotyczą planów rozciągniętych w czasie. Pokonując kolejne etapy osiągamy wymarzony cel. i już myślimy o następnym. I nawet nie zastanawiamy się co czeka nas na końcu. W pogoni za marzeniami często tracimy kontakt z otaczającym nas światem. Ale czy to oznacza, że nie warto marzyć?

Marzenia dają nam energię do działania. Pobudzają wyobraźnię. W świecie marzeń wszystko jest możliwe, wszystko może się zdarzyć.

Po raz kolejny moje myśli poszły innymi drogami niż ja zaplanowałam. Moje myślenie poszło nie tym torem. Może Dzień Marzyciela to święto ludzi lubiących marzyć? Tak po prostu. Żyją marzeniami, w świecie wykreowanym przez własną wyobraźnię. Są w nim szczęśliwi. Jak Piotruś Pan. Wieczni marzyciele? Nie przystają do współczesnego świata, a może go właśnie napędzają, dają energię. Tak sobie myślę, że gdyby ludzie nie marzyli to nie byłoby wielu wynalazków, odkryć –  żarówka, latanie, kosmos. Pozbawieni naszego wewnętrzny świata marzeń bylibyśmy cyborgami, wypełnionymi pustką. O czym byśmy myśleli?

Marzenie wybiera marzyciela? A nie odwrotnie?

Wracając do głównego tematu – jedno marzenie. Jakie byłoby Twoje? …..Myślę, że masz te wypowiadane, pomyślane i te skrywane, spychane. Trudniejsze?

Ja mam jedno marzenie – zrealizować swoje marzenia. 

A teraz –

Chyba już można się położyć Marzeń na jutro trzeba namarzyć.

Andrzej Poniedzielski, Chyba już można iść spać

OPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNIE, KTÓRA MARZYŁA ŻEBY KTOŚ TRZYMAŁ JĄ ZA RĘKĘ

 

  • O czym chcesz opowiedzieć?
  • O dotyku
  • Nie o Dziewczynie?
  • To będzie o tej DZIEWCZYNIE ….Nie chcesz o niej słuchać?
  • Chcę, ale ostatnio jej nie zrozumiałem….
  • Może to zrozumiesz – też lubisz trzymać mnie za rękę
  • No tak…. wtedy wiem, że mi nie uciekniesz….

Początek jest podobny, prawie taki sam… Była sobie Dziewczyna…. Ta Dziewczyna… Zwyczajna/niezwyczajna… Czasami może….. dla kogoś Nadzwyczajna. Miała w sobie to COŚ, co trudno nazwać, ale się wyczuwa będąc w jej otoczeniu, blisko niej. Chociaż za blisko nie pozwalała podejść  Pokochała swoją niezależność…  i samotność. Było jej z tym dobrze… A może tylko tak uważała. Lubiła sama posiedzieć w domu, na kanapie, pozachwycać się swoją przestrzenią, umiejętnie przez nią wykreowaną….  Może było lekko chłodno, ale tylko w porze zimowej. Wiosną było łatwiej…. rozpoczynała nowy sezon śniadaniami i poranną kawą na balkonie. Grzejąc się w ciepłych promieniach łapała pierwsze muśnięcia słońca. I chyba wtedy, w tych porannych momentach coś w niej drgnęło. Jeszcze tego nie zauważała lub umiejętnie omijała. Było to gdzieś w niej. Ale jak zwykle pochłonięta sprawami i problemami innych nie odbierała sygnałów od siebie, swojego ciała. Próbowała się zatrzymać, ale nie było czasu, zawsze w biegu, do przodu. Dłuższe dni sprzyjały aktywności, poruszała się szybko, często za szybko. Nawet nie myślała, że coś może jej umknąć, przecież zawsze biegła do przodu, mijając kolejne punkty, wykonując zadania. Wieczorem zmęczona wtulała się w kanapę i drzemała. Krótka regeneracja pozwalała jej wrócić z nową energią do działania. Ten czas miała zarezerwowany dla siebie, na swoje projekty, swoje pomysły, poszukiwania. Myślenie. Lubiła otulić się szenilowym pledem w kolorze gołębiej szarości, poczuć pod palcami intuicyjną klawiaturę ulubionego Mac’a. Gładziła go po srebrzystej obudowie podświadomie. Nieraz jej dłoń odruchowo wędrowała po ciele. Lubiła dotyk. A precyzując lubiła dotykać, poznawać nie tylko wzrokiem, czy węchem, ale dotykiem. Oczy często myliły się, mamiły pięknym wyglądem rzeczy, węch zawodził, ale dotyk pozwalał rozpoznać kształt, fakturę, temperaturę i całe spektrum pozostałych odczuć. Miała wrażliwe dłonie i stopy. Reagowały na różne bodźce emocjami. Zapamiętywały. Pracowała z materiałami, tkaninami, które nęciły wyglądem, kolorami, ale czując jej w swoich dłoniach umiała je poznać, ocenić, docenić lub odrzucić, pominąć. 

Lubiła rzeźbę i modelowanie plastycznych materiałów. Często używała palców w kuchni przyrządzając ulubione smaczki, próbując, czy jedząc. Z przyjemnością oblizywała, opuszki palców z resztą smakowitości. Zdarzało się, że dotyk bolesny, nieprzyjemny, wywoływał grymas na twarzy, łzy w oczach i cichutki dźwięk. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że tyle uczuć i emocji sprawia dotyk. Był z nią obecny, towarzyszył jej od zawsze. Odkąd pamięta. Trudno wszystkie rodzaje nazwać, sklasyfikować. Jedne są krótkotrwałe, szybko przemijają jak sezonowe trendy i mody, niektóre zostają na dłużej w pamięci, są jeszcze te szczególne, przechowywane w zakamarkach pamięci jak drogocenny klejnot. Za nimi się tęskni, wracają we wspomnieniach. Tak,…… dotyk był obecny w  jej życiu, towarzyszył na dobre i na złe. I …. poznając nowych ludzi zwracała uwagę na dłonie i stopy. Małe dziwactwo. I zaskakujące, mimo iż lubiła sama dotykać to niekoniecznie chciała być dotykana, szczególnie przez przypadkowe osoby. Ulegała magii dotyku innej osoby, kiedy poczuła to coś. Zachwyt od pierwszego wejrzenia? Nie, raczej od pierwszego dotyku. 

I chyba to ta pora roku, ciepło, spacery spowodowały małe drgnięcie. Takie wewnętrzne. Leciutko niepokojące. Przez moment poczuła i pomyślała, że chciałaby poczuć dotyk tej drugiej osoby, tej obok siebie. Odkryć ponownie przyjemność trzymania się za ręce, przytulenia, objęcia bezpiecznych ramion, delikatnych pocałunków, głaskania, gigotania, łaskotania, smyrania, takich drobnych gestów budujących nastrój bliskości. Zatęskniła… A nadal miała nadzieję, że spotka kogoś, kto będzie chciał trzymać ją za rękę. Już się przekonała, iż uścisk dłoni, ręki, czy prozaiczne trzymanie się za ręce stanowi nieprzebrane bogactwo doznań.  I nadal wierzyła, że odnajdzie tą osobę, 

Morał – trzymanie za rękę nie oznacza prowadzenia za rękę. 

PS – MÓJ PRZEPIS NA POMIDORY *

Jest wyjątkowo prosty.

Biorę koszyk i idę na rynek (mój ulubiony – bałucka księżniczka panuje na Dolnej). Umiejętnie omijam stoiska, na których ułożone są pomidory wyglądające jakby były sklonowane, klon podobny do klona. Wszystkie śliczne, zgrabnie okrąglutkie, bez plamek i znamion. I proszą – weź mnie. Bez GPS trafiam na swoje ulubione stragany, nieco na uboczu, nie pchają się na główne aleje, gdzie króluje wygląd i cena. Ja wybieram boczne przejścia. Docieram do straganu, gdzie sprzedaje urokliwa dziewczyna, dziewczyna rolnika? Rzut oka, oceniam kształt i wielkość. Biorę do ręki, leciutko ważę, pocieram skórkę i wącham – uwielbiam zapach pomidorów, szczególnie tych na gałązkach. Tak, to jest to – biorę, dziewczyna odważa. Ale nie mogę oprzeć się pokusie i kupuję kolejne. Rytuał jest taki sam. W efekcie opuszczam to królestwo obładowana kilogramami pomidorów. Szczęśliwa wracam do domu. I tutaj ma miejsce –

AKT II – preselekcja. Przyglądam się uważnie pomidorom wyłożonym na blat wyspy kuchennej. Oceniam wygląd, kształt, wielkość, jędrność skórki. Selekcja – te do jedzenia na co dzień, te na przecier, te mniejsze do suszenia i na przetwory. 

AKT III – zaczyna się kulinarne szaleństwo. W całym domu pachnie pomidorami. I ziołami. W garnku cichutko pyrkoczą te na przeciery, sosy. W słoikach panoszą się te przygotowane do kiszenia i marnowania. A na tacce połówki pozbawione miąższu będą się suszyć w letnim słońcu. 

Finał – przetwory zajmują przynależne im miejsce, a ja z błogością oddaję się łakomstwu – pomidorowemu obżarstwu – komponuję swój własny zestaw – paprykowy, bawole serce, gargamel, ciemnozielony z pomarańczowymi przebłyskami, maleńkie koktajlowe i moje ulubione polne. Towarzystwo dodatków i przypraw jest zbędne, Może odrobina balsamico? Kawałek sera? I tak dominuje niepowtarzalny smak słodkawych pomidorów.