PS – MÓJ PRZEPIS NA POMIDORY *

Jest wyjątkowo prosty.

Biorę koszyk i idę na rynek (mój ulubiony – bałucka księżniczka panuje na Dolnej). Umiejętnie omijam stoiska, na których ułożone są pomidory wyglądające jakby były sklonowane, klon podobny do klona. Wszystkie śliczne, zgrabnie okrąglutkie, bez plamek i znamion. I proszą – weź mnie. Bez GPS trafiam na swoje ulubione stragany, nieco na uboczu, nie pchają się na główne aleje, gdzie króluje wygląd i cena. Ja wybieram boczne przejścia. Docieram do straganu, gdzie sprzedaje urokliwa dziewczyna, dziewczyna rolnika? Rzut oka, oceniam kształt i wielkość. Biorę do ręki, leciutko ważę, pocieram skórkę i wącham – uwielbiam zapach pomidorów, szczególnie tych na gałązkach. Tak, to jest to – biorę, dziewczyna odważa. Ale nie mogę oprzeć się pokusie i kupuję kolejne. Rytuał jest taki sam. W efekcie opuszczam to królestwo obładowana kilogramami pomidorów. Szczęśliwa wracam do domu. I tutaj ma miejsce –

AKT II – preselekcja. Przyglądam się uważnie pomidorom wyłożonym na blat wyspy kuchennej. Oceniam wygląd, kształt, wielkość, jędrność skórki. Selekcja – te do jedzenia na co dzień, te na przecier, te mniejsze do suszenia i na przetwory. 

AKT III – zaczyna się kulinarne szaleństwo. W całym domu pachnie pomidorami. I ziołami. W garnku cichutko pyrkoczą te na przeciery, sosy. W słoikach panoszą się te przygotowane do kiszenia i marnowania. A na tacce połówki pozbawione miąższu będą się suszyć w letnim słońcu. 

Finał – przetwory zajmują przynależne im miejsce, a ja z błogością oddaję się łakomstwu – pomidorowemu obżarstwu – komponuję swój własny zestaw – paprykowy, bawole serce, gargamel, ciemnozielony z pomarańczowymi przebłyskami, maleńkie koktajlowe i moje ulubione polne. Towarzystwo dodatków i przypraw jest zbędne, Może odrobina balsamico? Kawałek sera? I tak dominuje niepowtarzalny smak słodkawych pomidorów.