ZAGUBIONE? ZNALEZIONE

Lubię swoje przedmioty. Szczególnie te ulubione, ukochane. I nie lubię jak coś ginie.Tak po prostu. Jest i nagle tego nie ma. I nawet nie wiesz, kiedy i w jaki sposób straciłaś ulubioną rzecz. Znika i nie mogę jej zlokalizować. Nie ma czipa, GPS nie zadziała, rzecz odłożona, zagubiona. Nie ma aplikacji dla poszukiwaczy poszukiwanych przedmiotów? Zaginęła ulubiona rzecz, proste klikam w aplikację, lokalizacja i znalezienie.  Odzyskanie. Nie dotyczy to rzeczy, które giną nagminnie, stale, jakby to była ich naturalna cecha. Klucze do mieszkania, kluczyki do samochodu, parasolki, rękawiczki, telefony i smartfony, im większe, tym łatwiej znikają.

Podobnie jest z osobami, tylko odczuwamy to boleśniej – są i nagle odchodzą, i już ich nie ma, zastanawiamy się dlaczego, dlaczego tak się stało. Bezgłośne łkanie, bo dotkliwie odczuwamy ich brak, nieobecność. Nieobecność doświadczaną na co dzień, kiedy łapiemy za telefon i chcemy powiedzieć coś komuś, kogo już nie ma. Zostaje pusty talerzyk, szklanka z niedopitą herbatą, niedopowiedziane słowa, niewyrażone gesty….. Nie ma powrotu do przeszłości i zmiany scenariusza, pozostaje teraźniejszość, tu i teraz. Można zgubić rzeczy, przedmioty, ale można stracić coś ważniejszego, pogubić się w otaczającej rzeczywistości. To boli .. doskwiera jak cień, zadra. Jak zawsze odchodzę od tematu, wtrącam inne wątki i myśli. Gubię się? Nie…. znajduję inne myśli, okruszki w niepamięci. 

Wracając do głównego tematu, tematu zagubionych rzeczy. Większość naszej ludzkiej populacji coraz częściej coś gubi, coś traci, szczególnie w tej wirtualnej rzeczywistości. Nawet wirtualna chmura nie pomaga. Często słyszę – straciłem/am telefon, kontakty, skrzynki mailowe nie zadziałały. NIc dziwnego – to tylko ułomności nowoczesnych technologii. A dziwiliśmy się, że tradycyjna poczta nie działa, listy i przesyłki nie dochodziły. Ale zdarzało się, że list docierał po kilkunastu latach. Może adresata już nie było, ale przesyłka docierała. Ludzie wierzyli, że wiadomość umieszczona w butelce, przesłana gołębiem trafi do odbiorcy. Tak… tak jak mój zagubiony list, wysłany/niewysłany do Marka N, w końcu go odnalazł. 

Wracając do głównego wątku. Rzeczy stracone zagubione. Nie przywiązuję się do przedmiotów. Z założenia i myślenia purystka – minimalistka, nie lubiąca otaczać się zbędnymi, nieużytecznymi / nieużywanymi rzeczami. 

Słynni minimaliści potrafią ograniczyć liczę posiadanych rzeczy do niezbędnego minimum, Autor bloga mnmlist.com (już sama nazwa pokazuje jak ogranicza swoje potrzeby i otoczenie do minimum) – posiadał 42 niezbędne przedmioty, jak klucze, dokumenty, notatnik, rower, kilka ubrań. Wyrzucił zbędne papiery i usunął niechciane maile. Jego wpis: ”Nie mam wielkiego domu i majątku, modnych ubrań, poważanej pracy, fajnej bryki i kablówki. A jestem tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe”

Może to jest to. Mniej znaczy więcej. Ja też uważam, że niechciane rzeczy zalegają w mojej przestrzeni i zabierają energię. Porządkuję swoją, prywatną strefę, staram się usunąć to, czego nie używam, co zalega. Rozstaję się bez żalu, oddaję innym mając cichą nadzieję, że komuś jeszcze sprawią radość, spodobają się. Rzeczy mają dla nas znaczenie, jeśli są powiązane z nami emocjonalnie. Drobnostki, dla innych nic nie znaczące przedmioty. A dla nas? Duża wartość. Wspomnienie z przeszłości – będąc dziewczynką miałam taką maleńką figurkę trolla, w zielonym kolorze, z taniego plastiku.  Ale był dla mnie ważny. I nie przypominam sobie dlaczego. Uszyłam dla niego śpiworek, był ze mną, podobnie jak Plastuś, z kultowej książki dla dzieci.

I czarna tragedia – mój troll zaginął na podwórku. Wielka rozpacz w domu. Łzy w oczach i gardle. Tata, mój bohater na co dzień, wyruszył na poszukiwania trolla, w ciemną noc. Znaleźliśmy go. Moja radość i podziw były przeogromne. Duże emocje. Miałam różne przedmioty. Powiązane wspomnieniami, emocjami. Traciłam je. Myślę sobie, że tak miało być, taki znak. 

Ale teraz mam taką niegrzeczną obrączkę w kolorze miedzi. Często gubi się, zsuwa z palca. Nie wiem kiedy i gdzie. Jest i nagle jej nie ma. Wędrowniczka. Mam już na nią sposób, ale w trudnych sytuacjach odwołuję się do wyższej instancji, św. Antoni pomaga. 

Gubienie się i gubienie rzeczy nie jest przyjemne. Podobnie jak strata osób, relacji  z ważnymi dla nas osobami.

OPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNIE, KTÓRA ŻYŁA SZYBKO I CHODZIŁA ZA SZYBKO

  • Nasza Dziewczyna żyła szybko….. 
  • Intensywnie….
  • W drobnym ciele kumulowała się cała energia. Szybko chodziła.
  • Potrafię sobie to wyobrazić, pamiętam, jak jej bose stopy uderzały o klapki, niezapomniany dźwięk. Podążała przed nim…

To będzie szybko opowiedziana bajka. I nie będzie to opowieść o Speed Girl, takiej z turbodoładowaniem, jak ze współczesnych filmów animowanych, produkcji hollywoodzkich, która dysponuje mocą. To nie ten typ. Ona jest realna, rzeczywiście istniejąca. A nie wykreowana, działająca w wirtualnym świecie. I nie jest bohaterem swoich czasów ratującym ludzkość. Chociaż na swój sposób…. jak się zastanowić? …. może częściowo pomaga, pociesza, niektórych ratuje podając pomocną dłoń, albo wyciągając za uszy. Podsumowując można ją nazwać niepozorną bohaterką, na miarę swoich sił. I możliwości. Ale nie chciałam opowiadać o bohaterce, tylko o Naszej Dziewczynie…. 

Żyła szybko i intensywnie Jakby obawiała się, że zabraknie jej czasu. Dzień, noc były za krótkie, chciała je rozmnożyć, pomnożyć. Czas to pieniądz? Gdyby tak go przeliczała, byłaby miliarderką. A dla niej czas liczył się tylko terminami, datami. Zadanie i działanie. Należy oddać na czas. Trzeba skończyć w terminie. Na wczoraj, na przedwczoraj. Czekają. Presja czasu i czynnik ludzi. Udawało się to połączyć w zgrany duet. Jej wypracowane metody i małe sztuczki sprawdzały się. Przynosiły efekty, namacalne, wizualne i czasami materialne. Z biegiem czasu miała wrażenie, iż czas pędzi coraz szybciej, starała się go dogonić. A może nawet prześcignąć. Trochę oszukać. Nie nosiła zegarka, celowo, żeby nerwowo na niego nie spoglądać. Czasami denerwowała się, że ludzie chodzą za wolno, mówią powoli, wolniej myślą niż ona, nie nadążają, podążają za nią. Bo ona już miała to poukładane w głowie, myśl goniła kolejną myśl. Żeby jej nie uciekły zapisywała, szkicowała – dla wielu osób były to bazgroły, kilka kresek, jakiś wężyk – dla Niej cenne notatki, nad którymi później, w wolnym czasie, którego i tak nie miała, pracowała. Zapiski.  Lubiła chodzić, szybko, w tempie, krok, krok, krok, prawa, lewa. Nie ważny był dystans, liczył się cel. Nie chcąc tracić czasu, idąc czytała, miała podzielną uwagę i patrzenie. Chodząc myślała, układała plan, obmyślała projekt. Chodzenie od okna do okna było dla niej doskonałą metodą skupienia się w celu kreatywnego myślenia. Mówiła – muszę ten projekt wychodzić. Dlatego źle się czuła w zamkniętych przestrzeniach, małych i niskich pomieszczeniach. Brakowało jej powietrza. Doskonale czuła się nad morzem. Pusta plaża i nieograniczony widok. Nie spacerowała tylko maszerowała. Wyznaczała sobie cel – do tego drzewa, do tamtego korzenia. Dalej i dalej. Mówiła sobie – Jesteś dzielna dasz radę, jak dojdziesz to zrobisz wszystko, uwierz w siebie. Przeszkody utrudniające szybkie działanie wyprowadzały ją z równowagi, szczególnie jak pracowała w dużym napięciu. Nauczyła się, iż przeszkody można pokonać, albo obejść. Umiejętnie. Lepiej nie tracić czasu na ich pokonanie, bo pozornie dłuższa droga szybciej prowadziła do celu. Nowoczesne metody komunikacji sprzyjały jej, ułatwiały działanie, logistykę. W tym szybko pędzący świecie, kalendarzu, wydarzeniach, przypomnieniach zapomniała o prostych przyjemnościach, dla których czas nie ma znaczenia. Bo sama przyjemność ma swoją większą wartość. Organizm ludzki jest ułomny. Przekonała się na swoim przykładzie. Odmówił dynamicznej współpracy. Utrudniał. Próbowała go pokonać, przekonać. Nie udało się. Wymógł na niej spowolnienie i zastanowienie. Czyżby świadomie biegła ku przepaści, bez powodu i racjonalnych przesłanek, jak lemury? Miała wreszcie czas na zastanowienie, po trzecim ostrzeżeniu nie czekała na czerwoną kartkę. I odstawienie od gry. Próbowała znaleźć balans – pomiędzy biegiem i spowolnieniem. Wyhamowaniem. Powtarzała sobie – slowly, slowly. Modne słowo, umiejętnie używane daje efekty. Nauczyła się znajdować równowagę pomiędzy aktywnością i relaksem, traktowała ten czas jako reset. Nadal szybko chodziła, za szybko, ale umiała wpaść w przytulną kanapę, otulić się kocykiem, nie myśleć. 

Morał – czasu nie można oszukać, obojętnie, czy go się liczy, czy mierzy. 

MDK MESSAGE – z kategorii zapomniane

Dawno do Ciebie nie pisałam….. dlaczego? ale Ty też się nie odzywasz …..

 dopadają mnie

ZIMNE NOCE, CHŁODNE PORANKI I WEWNĘTRZNE ZIMNO

MDK ….. Teraz nie zacznę od słowa LUBIĘ. Bo raczej NIE LUBIĘ, niż lubię. Temat zimna, tej poty roku, której nie lubię. Nie chcę narzekać, ale nie… tej Pani mówię nie, mimo iż jej kolorem jest moja ulubiona biel. Nawet tej baśni jako dziecko nie lubiłam. Królowa Śniegu mroziła serca, lodowata władczyni. Bywa, że źle znoszę tą porę roku, no dobrze przyznam się, że co roku źle znoszę. Temperatury poniżej 15 st., ok nawet juz poniżej 5 st. są dla mnie uciążliwe. Opcją byłoby schowanie się pod pledzik i udawanie, że mnie nie ma. Ewentualnie rozważam jeszcze hibernację, do końca lutego co najmniej. Stan uśpienia. Doskonała perspektywa na najbliższe dni, tygodnie, miesiące. Do tej pory, mimo życzliwych rad przyjaciół, nie zainwestowałam w bio piecyk, czy po prostu tzw. farelkę, a kaloryfery są obojętnie chłodne, jak co sezon. Raczej zimne, na pewno nie zagrzeję na nich nawet dłoni. Najlepszą opcją byłaby emigracja, w cieplejsze strefy. klimatyczne. Taka sezonowa lub na stałe, Karaiby. Nowa Zelandia… to w moich wyobrażeniach strefa ciepła i słońca, i światła. Uśmiechniętych ludzi, miejsca, gdzie można chodzić w szortach, sukience i klapkach. Lub boso. Do listy marzeń dodam jeszcze Maltę i Madagaskar. Na Maderze wieje od zimnego Atlantyku. Miejsce wybrane, no prawie…. może teraz przetestowałabym tą półkulę południową? – tam mają jeszcze lato. A może ułożyć sobie taką mapę klimatyczną i podążać za latem, słońcem? Przecież na świecie zawsze gdzieś jest lato. Tak wynika z nauk, przecież nawet Ziemia podąża za Słońcem. 

Dopada mnie zimno, kolejny raz zapomniałam, że w końcu przychodzi ta pora, kiedy trzeba nosić cieplejsze rzeczy, skarpetki i ubierać się warstwowo. Jeść ciepłe zupy, pić gorącą herbatę. Podobno ludzie dzielą się na tych z Północy i na tych z Południa. Ja stanowczo osadzam się w tej drugiej kategorii. Zimno toleruję w małych dawkach. I chyba lepiej znoszę chłodne poranki. No może nie tak bardzo zimne, umiarkowanie chłodne, o których mówi się rześkie. Nie będę człowiekiem Północy, tam dzień trwa krótko i szybko ogarnia świat ciemność. Brak światła i słońca skutkuje ponuractwem i depresją. Łykają suplementy – vit. D, naświetlają się lampami, ale to tylko półśrodki zaradcze. W kategorii zimno nielubiane przeze mnie są zimne noce. Kiedy samotność nam doskwiera, nie mamy do kogo się przytulić, poczuć ciepłotę drugiej osoby, ciepły uścisk dłoni, otulenie ramionami, rozgrzewający masaż stóp.  

Kriokomory są podobno rewelacyjne….. Metoda leczenia poprzez naturalne reakcje obronne organizmu na niskie temperatury. Terapia szokowa, bo temperatura sięga nawet -120st., wydzielają się endorfiny, hormony szczęścia. Następuje przypływ energii, a skóra staje się jędrniejsza i młodsza. Pomaga w stanach zapalnych, reumatycznych, nerwicowych (to jestem w stanie zrozumieć – po prostu zamraża wszelkie nerwy). Nie wiem, chyba nie zaryzykuję i nie spróbuję, mimo informacji o super efektach, podziękuję. Sama myśl o panującej tam temperaturze wywołuje we mnie zimne drżenie. I chyba moje endorfiny szczęścia nie chciałyby się uaktywnić w takich warunkach, podobnie jak ja. Doskonale je rozumiem. Wolimy poczekać na sprzyjające okoliczności, kiedy temperatura wzrasta, a nie spada. Przetrwamy ten niekorzystny czas. Otulimy się bezpiecznym kokonem, jak jedwabniki. Cocooning to styl życia. Zmęczeni otoczeniem i ludźmi chowamy się do swojej prywatności, którą chronimy. No może nie wszyscy ją chronią. Portale społecznościowe dostarczają co minutę nowych informacji. 

Cocooning to izolowanie się od otoczenia i budowanie własnej przestrzeni, dającej poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Prosto mówiąc – cocooning to współczesne określenie świadomego domatorstwa. W dresiku i bamboszach, na kanapie z kubkiem gorącej herbatki w dłoniach. Stworzona w ten sposób przestrzeń, nawet jeśli jest niewielka, pozwala zbudować swój mały, prywatny świat. Nawet imprezujemy na domówkach i  organizujemy spacery stacjonarne. Chyba dołączę do tej grupy, kokoniarzy? czy domowiników? Mam nawet atrakcyjny termofor i awaryjnie śpiwór na wspinaczki wysokogórskie w atrakcyjnej formie mumii. Na razie wystarcza pledzik. Przygotowałam jeszcze kilka środków zaradczych: 

  • rozgrzewające rytmy,  
  • grzane wino z goździkami,
  • imbir, 
  • portugalskie porto w rubinowym kolorze,
  • wyświetlanie na ekranie telewizora symulacji kominka, są takie aplikacje do pobrania,
  • mała awanturka, dyskusja podnosząca ciśnienie, adrenalinę, 
  • koksownik na balkonie. 

Narzekam na zimno, a z innej strony zaskakujące jest dla mnie samej, że temperatura w sypialni należy raczej z tych niższych, Uzasadniam to komfortem spania i dbaniem o dobrą kondycję, cerę. Ale zimne noce nie sprzyjają kreatywnej pracy. Zimne stopy otulam wełnianymi skarpetami, zimne paluszki mogą się rozgrzać pracując na klawiaturze Mac’a. 

Zimno na zewnątrz można jakoś pokonać, zaradzić. Nie znalazłam sposobu na to wewnętrzne zimno, które często mnie dopada, lodowaty strach? Drżenie, którego nie sposób opanować. 

A co zrobić, kiedy są zimne myśli? Nie chodzi mi o chłodne, trzeźwe myślenie. Realne ocenienie sytuacji, zagadnienia jest pozytywne, stawia do pionu. Ale kiedy zamrożone jest myślenie? Trudna sprawa.