ŚNIADANIE

ŚNIADANIE

Proste – jesz lub nie jesz. Ja jem. Dla mnie to najważniejszy posiłek dnia. I nie myślę o nim przedmiotowo, jako o paliwie energetycznym dostarczanym każdego poranka, z rozsądku lub zgodnie z zaleceniami dietetyka, odkrytymi nowymi, modnymi dietami. Dla mnie jest podmiotem. Kolejne posiłki spożywane w trakcie dnia są przyjemnością, kiedy smakuje się je w towarzystwie…. Jedzenie samemu może być atrakcyjne, jeśli jest ładnie podane, zakomponowane na talerzach, no i smaczki odpowiadające naszym apetytom. Zgodnie z hasłem – propagowanym przez Gillian McKeith – Jesteś tym, co jesz.

A moja filozofia sprowadza się do innej tezy. Jakość jedzenia i sposób podania świadczy o Tobie… Jak ubiór, styl życia. Drobne przyjemności. Do takich należy śniadaniowy poranek. 

Od niego zaczynam swój dzień. Nie lubię jak śniadanie jest szybkie i byle jakie. Jak zjada się w pośpiechu, na stojąco, w drodze, tramwaju… Byle jakie życie i byle jaki posiłek. To świadczy o nas – świat Fast Foodowych Driverów, nawet nie musisz wychodzić z samochodu i kupowanie na stacjach benzynowych. 

Jestem chyba z innej szkoły życia. Dla mnie ŚNIADANIE to rytuał …. na dobry początek dnia. Ja uwielbiam ten 45-50 minutowy poranny czas. Między łóżkiem, prysznicem a stolikiem. Lubię to leniwe przeciąganie – może jeszcze 5 minut, a potem przypływ energii. Gimnastyka – sprawdzony zestaw ćwiczony przed lustrami…. łazienka, nacieranie i wcieranie specyfików…   i wreszcie ŚNIADANIE…… zestaw w kategorii nudny, ale stały. To daje mi poczucie stabilności, poczucie bezpieczeństwa i niezmienności. Tak mam. Powoli smakowany, podany na kwadratowych talerzykach z Muji. 

Śniadanie jest proste do przygotowanie. Biało-czerwone lub biało-zielone z dodatkiem mojego ulubionego chleba gryczanego. Nie może być zimne. ….. Twarożek, nowalijki…. z przyjemnością smakowane… a teraz na wiosnę można już śniadaniowy rytuał celebrować na moim odświeżonym balkonie… obserwować jak miasto „rozkręca się”…. Ale mnie jeszcze ten miejski harmider nie dotyka. Mam swoją maleńką enklawę. Królowa Bałut jest niewielka, więc jej przestrzeń i ogród też są niewielkie. Kilka doniczek z zieleniną. 

I przychodzi czas na kawę, to moją ulubioną, z imbirem, kardamonem i cynamonem. Podawaną w termicznych filiżankach  firmy ZACK, jeden z bardziej udanych zakupów, pamiątka z Rzymu… Są dwie – nadal jedna czeka na tą drugą osobę, z którą zjem śniadanie. Tylko wtedy zrobię jajecznicę. Jest czas na zaglądanie do książek, przeczytania artykułów w prasie drukowanej. A mój MAC wtedy odpoczywa, ładuje baterię. Podobnie jak JA. Bo działam na energię słoneczną. Taki poranek spokojnie rozpoczęty daje mi siłę do działania, na cały dzień. 

Lubię celebrować takie proste rytuały, w tym moim zabieganym świecie…… Kalendarzy, terminów i rozmów telefonicznych, czy maili. 

Może to zostało gdzieś w środku – wspomnienie cudownego dzieciństwa – trudno było rano dobudzić się i wstać. Ale pamiętam, jak tata w zimne, ciemne poranki grzał rajstopki na kaloryferze, żeby były ciepłe dla córeczki. Stawiał stołeczek na krześle, wtedy sięgałam do blatu kuchennego i podawał gorące kakao. I chyba była świeża bułka z masłem. Pamiętam tylko zapach i smak tego cudownego napoju, może dlatego, że był przyprawiony miłością?