WINYL

Czarny krążek. A tyle emocji. Kolejny powrót do tradycji i próba ocalenia tego, co piękne? Wykonane z poszanowaniem techniki, z pasji i miłości do muzyki. Płyty winylowe nie muszą być doskonałe, ilość rys jest świadectwem ich popularności, polubienia. Świat winyli i miłośników winyli to specyficzny obszar. 

Ja swoją przygodę z płytami zaczęłam wcześnie. Pamiętam z dzieciństwa, jak moja ciotka zakładała na adapter Bambino płyty pocztówkowe – oraz najczęściej odtwarzany Walc Embarras w wykonaniu Ireny Santor. TAK, były takie płyty – zawierały 1, góra 2 utwory. Wikipedia podaje – nazwa pochodzi od podłoża – standardowej pocztówki o całkowicie obojętnej treści, która była podłożem mechanicznym nośnikiem. Na pocztówce laminowano cienką warstwę tworzywa sztucznego, w którym wytłoczone były rowki z analogowym zapisem dźwięku, a na środku wykonywano otwór pozwalający na położenie jej na talerzu gramofonu. Odtwarzane były z prędkością 45 obr/min.

Pocztówki, które można było wysłać do kogoś. Najtańsza forma popularyzowania muzyki. Dla niewtajemniczonych – gramofony odtwarzały płyty w różnych prędkościach….. Dla utrudnienia? Nie, w zależności od rodzaju płyt. Dla generacji Z może to być zaskoczeniem. Ulubione utwory ściągają na mp3,  smartfony. Rewolucją były taśmy magnetofonowe, kasety, w Polsce nagrywano audycje muzyczne nadające zagraniczne utwory. I każdego magnetofonowca dopadał dreszczyk emocji…  czy taśma  nie skończy się przed finałem utworu.  Zaklinano prowadzącego audycję, jak wspomina Marek Niedźwiecki –  Niedźwiedziu tylko nic nie mów. Przeszłość? Ale jaka podszyta emocjami. Teraz łatwość dostępu do płyt, utworów odbiera im ten czarowny urok. 

Druga odsłona – mój starszy nabył adapter typu Fryderyk z diamentową igłą, igłą która poruszając się po ścieżkach wytłoczonych na winylowych płytach odtwarzała zapisany na nich dźwięk. Magiczne. Płyty winylowe przywożono z zagranicy, lub kupowało się na tzw. bazarach – czarnym rynku. Podobnie, jak książki. moja mama wydała 1/3 pensji za serię Ani z Zielonego Wzgórza. Mam ją do dzisiaj. Wartość sentymentalna. Wracając do płyt, brat w swoich zbiorach posiadał dwie stanowiące przedmiot pożądanie, jeszcze nie do końca rozumiałam tej muzyki, ale The Wall Pink Floyd odtwarzane na gramofonie robiło wrażenie. A drugiego albumu  zazdrościłam mu tak bardzo. Rzadko pozwalał, żebym mogła tylko otworzyć 3 częściową okładkę i popatrzeć na portretowe zdjęcia braci z grupy Bee Gees, amerykańskie wydanie. To był czas „Gorączki sobotniej nocy”. Mogłam pooglądać okładkę, ale posłuchać płyty w zależności od dobrego humoru brata. Teraz odbijam sobie te momenty posuchy, w pamięci mojego Maca, iPhone’a jest ta płyta. Ale nie ma tych emocji. 

AKT 3 – początek lat 80.,  byłam jeszcze uczennicą szkoły podstawowej. Mój brat jakimiś zrządzeniem losu znalazł się w wojsku. A był to czas boomu na polskie kapele –  Perfect z Autobiografią, Lombard ze Szklaną pogodą, Maanam, Budka Suflera i Jolka, Jolka pamiętasz… Ja jeszcze nie skończyłam podstawówki. Płyty były dla szczęśliwców, którym udało się zdobyć je. Przeszłość,… ale ile emocji… w listach mój brat pisał jakie płyty muszę „zdobyć”. Nie było Empiku, czy innych, popularnych sklepów. Nasi radiowcy wyjeżdżając na Zachód mieli amok w oczach i uszach odsłuchując płyt. Ściskali w dłoniach dolary i rozważali życiowe dylematy, którą płytę kupić. Wszystkich nie można było mieć. Takie czasy, taka rzeczywistość i wartość muzyki z trudem pozyskanej była inna. Wracając do początkowego wątku – byłam wysyłana na słynne bazary, żeby zakupić topowe płyty. Kosztowały majątek. Mamy je do dzisiaj. 

A potem zachwyt tańszymi i łatwiejszymi płytami CD. Posiadam kolekcję albumów muzycznych swoich ulubionych wykonawców, utworów zapisanych na małych, srebrzystych krążkach, przechowywanych w plastikowych opakowaniach. Proste – wyjmuję płytę z pudełka i wrzucam w szczelinkę odtwarzacza. Muzyka została pozbawiona tej magii, sztuki uwodzenia, stała się popularnie dostępna. CD sprzedawane są w supermarketach. Sztuka sięgnęła bruku.

W takiej sytuacji nie dziwi mnie powracające zjawisko zachwytu winylami. Celebrowanie muzyki, dźwięków. To ceremoniał, podobny do tradycji parzenia i picia herbaty w Japonii. I zaskakujące …. efekt końcowy sprawia mniejszą przyjemność niż początek. Amatorzy i uzależnieni od winyli mają swój rytuał. Wybierają płytę, wyjmują z tekturowej okładki kwadratową, papierową kopertę ukrywającą czarny krążek. Potem wyjmują płytę – opakowaną w papierową szatkę. Niektórzy wąchają, przybliżają do oczu….sprawdzają ilość rys, a potem z czułością przecierają irchową ściereczką. Krok kolejny – przecierają specjalną szmatką talerz gramofonu, sprawdzają jakość igły. i z pietyzmem umieszczają winyl na talerzu gramofonu. Moment zastanowienia. Delikatnie unoszą ramię gramofonu. I z najdoskonalszą precyzją umieszczają go na początku rowków. I zaczyna się święto muzyki. Wielbiciele winyli twierdzą, że jakość dźwięków jest nieporównywalna. Zamykasz oczy i masz wrażenie, że muzyka Cię otacza, otula. Coś w tym jest. Nie posiadam aktywnego gramofonu. Muzyki słucham w odtwarzaczu Tivoli, ale dwójka męskich przyjaciół jest pasjonatami czarnych płyt, mają specjalne szafki na sprzęt i płyty. A ja … lubię posłuchać płyt odtwarzanych na tradycyjnym gramofonie. Nawet bez tych tradycyjnych trzasków i zacięć.
Dzisiaj zaczyna się światowy dzień Record Store Day – święto małych sklepów muzycznych sprzedających płyty winylowe. Może warto poszperać i znaleźć jakąś perełkę dla siebie. Albo umówić się ze znajomymi na słuchanie ulubionych winyli.