W ZACZAROWANYM OGRODZIE

To nie będzie opowieść, historia. Bo to tylko wrażenie. Chwilowe zauroczenie. Przepiękne, zielone tereny położone w dzielnicy Mitte Berlin. W dzień wyglądają zachwycająco, dają świeżą energię. Pozytywną. Mimo upału to enklawa chłodu. Przyjemnego chłodu. Może to za sprawą wody? Kanały i strumienie…… mocno rozbudowana korona drzew, światło z trudnością się przebija.

Wieczorem jest mroczno. Zaczarowany ogród.  Żyje własnym życiem…… Króliki, ptaki….. wszystko się rusza w liściach, a nie ma wiatru…. zaskakujące. Kroki przemierzające żwirowe alejki, słychać każdy ruch…..

 

OPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNIE,  KTÓRA ŚNIŁA I MARZYŁA O KRÓLEWICZU, ALE LOS SPRAWIŁ JEJ MALEŃKI ŻARCIK

 

 

  • Wiesz …. dawno nie było bajki….
  • To Nasza Dziewczyna nie spotkała Królewicza?
  • no może spotkała… ale nie wyglądał jak Królewicz…. to jak z tą żabią powłoką….
  • nie rozumiem…
  • pod nieatrakcyjną powłoką, kryło się dobre serce i uczucia…..
  • a nie mogła Go pocałować? może zmieniłby się w Królewicza…
  • a myślisz, że to coś by zmieniło? Ważne jest to, jakim człowiekiem jesteś, a nie tylko jak wyglądasz… 
  • ale…../małe zawahanie/ …. nieraz wygląd się liczy….
  • masz rację – ważne jest pierwsze wrażenie…
  • zaczniesz?

Może tak …..  

Była sobie dziewczyna, która żyła marzeniami. Najlepiej czuła się w świecie stworzonym w swojej wyobraźni. Tam wszystko toczyło się tak, jak sobie wymyśliła.

W tym świecie poznała Królewicza, który ją pokochał.  Królewicz kogoś jej przypominał, więc łatwiej było pisać, snuć kolejne scenariusze ich spotkań, opisywać trudną historię ich miłości.

Dziewczyna uwielbiała tą opowieść pisaną przez siebie, dokładała kolejne strony, dni, razem spędzone. Ich związek nie był łatwy, pełen nagłych zwrotów i zawirowań. Tak realnie weszła w tą nierealność, że stała się jej bardzo bliska i rzeczywista. Wiele umiała sobie wyobrazić, zamykała oczy i widziała przesuwające się obrazy kolejnych zdarzeń. Tak, ten świat był na wyciągnięcie ręki, scenariusze dopracowane, role rozdane, jej pozostała reżyseria. I tu się nie udawało. Próbowała reżyserować poszczególne sceny, ale współpraca z aktorami, uściślając z jednym aktorem nie przebiegała idealnie. Kontakt pozornie nawiązany rwał się, nie było w tym logiki. Niby powiedziane, ale niedopowiedziane. Tak, jej wymarzony Królewicz nie pojawiał się w jej życiu. 

A Ona, jak ta Śpiąca Królewna drzemiąc czekała, aż ją znajdzie, pocałuje i obudzi. Przymykała powieki i prawie czuła jego usta na swoich wargach….. Nic takiego się nie wydarzało…. 

Spędzała samotnie dni i samotne noce. Czekała mając nieustanną nadzieję, że to ją spotka, że jej wymyślone scenariusze zostaną wreszcie zrealizowane. Wiedziała, że zamyka się na realny świat, że w ten sposób nikogo nie pozna…. bo żyje w swojej wyobraźni. A tam trudno spotkać realną osobę, poczuć pod palcami męskie ciało. Mimo tej pozornej szczęśliwości tęskniła. Za kimś istniejącym realnie, kto przytuli i pocałuje, obetrze łezki w oczach. I powie – to nie jest ważne. 

I tylko trochę się pomyliła. Siła wyższa, sprawcza miała inny pomysł na realizację jej scenariuszy. Podesłała jej Królewicza, ale jego powłoka zewnętrzna różniła się od tej wymarzonej. Wyglądał jak Królewicz zamknięty w żabiej skórze. 

I tu następuje zwrot akcji. Lubiła żaby, ale do tej musiała się przekonać, wyraźnie zdradzał męską płeć. Gładziła  po główce i patrzyła w oczy. Całowała mając nadzieję, że zmieni się w Królewicza. Nic takiego się nie wydarzało….. Nie wszystkie bajki sprawdzają się w rzeczywistym świece. Żabulec lubił ją zaskakiwać, udawało mu się realizować jej marzenia i wyobrażenia, w różnych sferach doznań. I to było dla niej zaskakujące. Wciągające. Nowa przygoda. 

Morał – Atrakcyjna powłoka zewnętrzna ułatwia, przyciąga. Ale ważne jest to, co jest pod nią. To jak ze Shrekiem. Odkrywasz kolejne warstwy. 

NOC CZERWCOWA, PRZYSZŁO LATO

prawie niezauważalnie……. zastało mnie w środku nocy……

jak u Marka Grechuty 

Dni mijały coraz dłuższe, coraz cieplej było u mnie 

Coraz lżejsze miała suknie, lekko płynął wiosny strumień 

Wreszcie nocy raz czerwcowej zobaczyłem ją jak śpi 

Bez niczego. Zrozumiałem lato, echże ty 

Lato, lato, lato, echże ty…….

Noc czerwcowa, czy na pewno noc? Może tej nocy nie ma? Zaskakujące dla mnie, jak noc czerwcowa krótko trwa. I tak będzie do 23 czerwca. Wiem i zdaję sobie sprawę, że to najkrótsze noce i najdłuższe dni, ta druga opcja idealnie mi odpowiada. Dzień późno kładzie się do snu…. a właściwie to chyba nie do snu tylko do drzemki….   Krótkiej, intensywnej. Podobnie jak ja. Trwa festiwal światła, uwielbiam przemieszczać się ze Wschodu na Zachód, nawet jeśli jest to tylko wędrówka między jednymi, a drugimi oknami, z naiwnością dziecka oglądam ten spektakl. W każdym oknie inny obraz, kolor i nastrój. Leciutkie rozleniwienie, z przyjemnością zalegamy w zielonej enklawie na balkonie. Pachną zioła, oregano, tymianek…. można poskubać świeżą miętę, dodać do wody, sałatki…I wszystko inaczej smakuje.

Odwrócenie proporcji, – krótka noc, długi dzień, długi dzień = wymierne efekty pracy. Ale te ciepłe dni wcale nie sprzyjają pracowitej atmosferze. Wręcz przeciwnie, zimowe, dłuższe i chłodniejsze noce pomagały skupieniu i twórczej pracy…. Ciemno i spokój za oknem doskonałe tło… Nie myślałam, że to napiszę… przecież nie lubię zimy…. chłodu i braku światła, krótkiego dnia i długiej, samotnej nocy…. Ale …. no właśnie to doskonały czas na zastanowienie, bo jest tego czasu dużo. Nieraz dużo za dużo. Ta pora roku jest chłodna, wręcz zimna, lodowacieją dłonie i stopy…. Ratują grzane napoje i termofor. Tak … termofor coś takiego z prehistorycznej przeszłości nadal działa. 

Ale, ale … dlaczego piszę o zimie, jak przyszło już lato!!!!!!!!!!!! 

Moja ulubiona pora roku, zawsze czakam na lipiec, ten gorący – ale aura w tym roku zaskoczyła i od jakiegoś czasu jest wyjątkowo ciepło, mamy lato od maja. Już od Chłodnej Zośki, która może była lekko deszczowa, ale nadrobiła kolejnymi dniami, ciepłymi i suchymi. I nagle wszyscy czekają na deszcz. Jak Kania dżdżu…. Może przyszłaby burza czerwcowa, jak zdenerwowana kochanka i zrobiła małą, burzliwą  awanturę. Kochankowi, który ją zdradza. 

A czerwcowa noc tak krótko trwa. Już przyszło lato – dar od bogów pogody – już od miesiąca można nosić tylko klapki, koszule + szorty lub krótkie sukienki. Nie trzeba zastanawiać się co na siebie założyć, czy będzie padać, czy nie będzie, brać parasol? może nie …… 

Zapomniałam ..  ja czerpię energię ze Słońca, działam na baterie solarne. Lubię światło i ciepło, słońce i księżyc. Przeciwności się przyciągają.

DOMOFONY I PROSTE KOMUNIKATY

Pomyliłam się, rzeczywiście mogę przyznać się do błędu, nie wiedząc, iż go popełniłam. Wydawało mi się, że jestem komunikatywna, mówię prosto, czytam ze zrozumieniem treści, piszę jasno. Myliłam się. Sprawa rozbiła się o domofon. Nowa ustawa utrudniająca codzienne funkcjonowanie wymusiła ponowną aktualizację kodów domofonów, a ktoś zlecił ich wymianę. Utajnienie nazwisk. I zaczęło się … Drzwi wejściowe mogę otworzyć tylko kluczem…. Ktoś, dla mnie PAN Nieznany, umieścił komunikat, jak można ustalić nowy kod. Nawet podał numer telefonu do kontaktu. Tylko …. kontaktu nie ma. Numer, a raczej człowiek nie odpowiada. Niby prosta sprawa. Ja dzwonię – on nie odbiera. Można odpuścić. Ale dlaczego? W efekcie końcowym płacimy za to. Za to, że ktoś zmienił domofony. Dochodzi jeszcze mój czas poświęcony na próbę kontaktu. Na marginesie dodam, iż nowe urządzenie działa gorzej. Nie powinnam się dziwić….. nowe technologie? = tania elektronika. Zawodna. Narzekam? Wymagam? Dzwonię. Za chwilę będzie ze mną, jak w filmach Barei – klientów awanturujących się nie obsługujemy. Ale u mnie chyba to wpisane w geny… moja matka chrzestna jako jedyna z bloku reaguje jak tzw. Limanka / kibice urządzają imprezy przed jej oknami o pierwszej w nocy, dzwoni na Policję i chyba już ją rozpoznają i … nie reagują skutecznie.

Pomijając tą dygresję. Po prostu chciałam mieć dostęp do swojego domu z poziomu klucza i domofonu. 

Atmosferę niezadowolenia podgrzała awaria prądu. I klucze zostawione w mieszkaniu. Jak mam się dostać do siebie? Wybawił mnie sąsiad, wychodził …. Przejęłam otwarte drzwi. Na 11 piętro wchodziłyśmy a piedi. 

Uścielając – ja wchodziłam pieszo, a moja sunia nie, musiałam ją wnieść. Doceniłam zalety tego wysiłku – działa lepiej niż siłownia, pracują nogi, pośladki i ramiona. Poprawia się kondycja.

Zdyscyplinowałam się. MUSZĘ TO ZAŁATWIĆ. W końcu to tylko usługa i sam prosił o kontakt. W dobie nowoczesnych metod komunikacji wysłałam SMS. Szybko otrzymałam informację zwrotną, o 7.30. Odpowiedziałam zgodnie z wysłaną instrukcją. No coż, zgadzam się, iż napisałam tytułem numer mieszkania 341a, a nie 341A. Małe a, a duże A robi różnicę….  Kod dostępu nadal nie działał. Odpuścić? Nie, nie poddam się, zawalczyłam. I…. I poległam….. Wymiana SMSów  – to taka wirtualna dyskusja, tylko bez kontaktu z fizycznie istniejącą osobą. Dowiedziałam się, że jestem ćwierćinteligentką. Napisałam błędnie numer mieszkania… Cyfry się zgadzały… tylko ta literka… A i a…. Różnica? Dla mnie, pedantycznej szczególary powinna być zauważalna. Z małej, czy dużej litery to i tak numer mieszkania zostaje taki sam. Okazało się, że NIE.. Mija kolejny dzień, sprawa nie załatwiona.

Reasumując – mój kod wrócił do mnie. Tylko nowy domofon działa/nie działa. 

I tak sobie myślę – po, co utrudniać? Prosta informacja i czytelna odpowiedź. Moja nie była klarownie napisana. A wydawało mi się, że współczesne życie ogranicza się do prostych komunikatów wysyłanych za pomocą nowoczesnych aplikacji  Messenger, Whatsapp, czy już przestarzałym SMSem. 

Moi znajomi uważają, że mówię półsłówkam, swoim tajemnym językiem. To, co pomyśli głowa nie zawsze zostanie wypowiedziane. I nie chodzi o to, że myślę jedno, a mówię drugie. Moje myśli często zostają w głowie, a wydaje się, że ujrzały światło dzienne i zostały wypowiedziane. Ale znalazłam na to sposób. Jak nie zdążę powiedzieć to zapisuję to, co chciałam powiedzieć. Ale czy ktoś jeszcze chce czytać teksty? Łatwiej odsłuchać i nagrać informację głosową. A ja lubię pisać… wysyłać kartki z podróży. Dodam, że ręcznie pisane. Dla mnie nadal słowo wypowiedziane, czy napisane ma znaczenie. 

TRUSKAWKI I JAŚMIŃ

Zaskakujące …. jak szybko przemija szczęście, prawie nie zauważalnie…. a chciałoby się przeżywać je intensywnie, doznając wszystkimi zmysłami, wzrok chłonący świeżość zieleni, węchem – pachnie dziki bez, konwalie (w wersji białoruskiej  znane jako landysz, nie ma tej lekkości jak nasze słowo) lipa i jaśmin i truskawki.

W tym roku czas znacznie przyspieszył, i nie jest to efekt subiektywnych doznań, w maju mieliśmy już lato, to we wrześniu będzie…. zima? 

Maj i czerwiec to moje ulubione miesiące z tych dwunastych całego roku. Jedne z najpiękniejszych. Dlaczego tak szybko przemijają? Mają najdłuższe dni i najkrótsze noce, piękne słońce zaglądające przez okna tuż przed 5.00. Wreszcie cieplejsze dni… To miesiące dające optymistyczną energię, chęć do życia i aktywności w różnych obszarach. Można zmienić ubrania na lżejsze, już nie zastanawiam się, co założyć, żeby nie było mi zimno. Proste elementy garderoby i klapki…  Lekko…  Maleńkie skrzydełka u ramion…. 

Bąbelkuje wewnątrz. Dzień zaczęty uśmiechem do sąsiada, oddam trochę radosnej energii, może będzie miał fajniejszy dzień? Migawki pozytywnych wrażeń.

A patrząc realnie –

dla mnie to czas wypełniony projektami, zadaniami, pracą. W tym roku maj zaskoczył nas letnimi temperaturami, słońcem ….. wszystko rozkwita za wcześnie… i szybko przemija….Za szybko, brakuje czasu na degustację tego rozpasania przyrody. Tęsknię za piknikami, siedzeniem na trawie i leniwie płynącym czasem. Pobujałabym się na hamaku popijając świeżo zrobioną lemoniadę lub wodę z miętą  i limonką. Poranne chwile udaje mi się spędzać na balkonie, to moja mała enklawa zieleni i spokoju, śniadanie i poranna kawa…. Słońce muskające ciało ciepłem.

Maj, podobnie jak dziewczyna rozwija się, tak jak wiosenne pąki, jeszcze nieśmiało. Uwodzi, stroi się w płatki delikatnych kwiatów wiśni, jabłoni, które szybo opadają. Wiosna rozkwita przepięknym bogactwem odcieni zieleni… tej najpiękniejszej świeżej i świetlistej, odbijającej światło słoneczne, po głowie snują się znane frazy:

  • zielono mi…, pogoda rozśpiewana, czy – Wiosna ach to Ty….. itd.

 Łatwo zakochać się wiosną i w wiośnie, rozsądek wędruje do schowka niepamięci i do głosu dochodzą emocje, a tak łatwo zachłysnąć się pięknem, odurzyć się zapachami docierającymi zewsząd. Po prostu zawrót głowy…. Trzepot motyli wewnątrz, stan euforii i chwilowego niemyślenia…. 

W maju pojawiają się pierwsze truskawki, mój balsam na duszę, endorfiny radości…..czerwone, słodkawe szczęście… Lubię ich smak i zapach, różnorodność kształtów i smaków. Od kilku lat kupuję truskawki u Pana Truskawki, który oferuje całe spektrum ich różnorodności i smaków, niesamowite… dobrze hodowane truskawki wabią i kuszą kolorem, lekko wyczuwalnym zapachem i smakiem, słodkością lub lekkim, kwaśnym posmakiem. Kolejna truskawka wędruje na podniebienie, pierwsze są zjadane łapczywie, ale kolejnymi można się delektować, delikatnie rozgniatać językiem. Lubię truskawki w ich oryginalnej formie, z szypułką, za którą łatwo ją chwycić. Ale dają możliwość improwizacji kulinarnych. Koktajle, sorbety, ciasta, pierogi czy zapamiętane z dzieciństwa kluski polane śmietaną z truskawkami, moja babcia lubiła na kromce świeżego chleba posmarowanego warstewką masła położyć truskawki, proste śniadanie. Z acetato balsamico mają ostrzejszy smak. Dodane do prosecco, bąbelkują. Rozmarzyłam się… I posłuchałam Strawberry Fields Forever… znanej  Czwórki….. 

A czerwiec? To dziewczyna uwodząca, zna swoją wartość. Rozwija bogactwo zapachów, którymi wabi. Akacje, lipy i JAŚMIN. Nie można przejść obojętnie. Inne krzewy próbują z nim konkurować… Jaśminowy zapach odurza….. jak narkotyk….. 

Czerwiec to powolne dojrzewanie…. Długie dni i krótkie noce… Ukryte pragnienia i zmysłowa atmosfera…. teraz zaczęte w maju romanse mogą się rozwijać w sprzyjających warunkach. Coś wisi w powietrzu i nie jest to smog. 

Moich wiosennych zachwytów byłoby jeszcze więcej…. Ponownie szybko nadchodzący wschód słońca zastał mnie z moim ulubionym Mac’em.

MESSAGE MAJ

ZACHWYT MDK…

piękno za oknem codziennie mnie zachwyca, piękno na niebie…. a o tej porze szczególnie…..

wieczorem i o poranku, jak budzi się dzień… takie powolne przechodzenie ciemności w światło… budzi się miasto… ruch, który zamiera wieczorem, wycisza się i tylko nocne światła rozbłyskują feerią…. prawie białe, żółte i pomarańczowe, czerwone ostrzegawcze… pięknie wyglądają na tle ciemnego, granatowego nieba… i przychodzi ten moment…. kiedy wyczuwasz budzący się dzień… niebo zmienia kolory, jaśniej, wpuszcza w ten obraz pasemka delikatnego różu, błękitu, delikatnego żółtego, pojawiają się oznaki nowego dnia…. Słychać ptaki…..ich zachwyt nowym dniem jest podobny mojemu….

Morning is coming….. Nadchodzi piękny poranek… ciepłe powietrze i promienie słońca wchodzące, zalewające pracownię. Na podłodze pojawiają się świetliste plamy. Tutaj słońce oddaje swoją energię. Po północnej stronie nadal jest chłodniej. Zimny, niepokojący wiatr…. wywołuje moje poczucie zewnętrznego i wewnętrznego zimna. Ale dzisiaj będzie cieplej, wpada przez otwarte okno cieplejsze powietrze. Mimo chłodnej, samotnej nocy. Naładuję baterie słońcem…..

Już jak obudziłam się…..poczułam, jeszcze nie otwierając ocz.u słońce. Wiedziałam, że to jest ten DZIEŃ. Taki słoneczny dzień i wreszcie nie pojawią się demony, czarne trolle, czarne myśli. Ten dzień będzie zielono-niebieski, w tym ulubionym przeze mnie słonecznym odcieniu. Jak świeża zieleń młodych liści, trawy. Niebieskie płatki niezapominajek. Takie niepozorne kwiatki, ale dumnie prężą się w doniczce na balkonie i cichutko szepczą – NIE ZAPOMNIJ O MNIE. Obiecuję nie zapomnę. I delikatnie je podlewam…  

To mój ulubiony czas, pora – maj -czerwiec zaczynają wabić, kusić świeżością, niewinnością wiosny, niewinnością zieleni. A ja celebruję poranne święto…. na balkonie, śniadanie, poranna kawa, zapach koszonej trawy. Leniwie się przeciągam… uśmiecham się do siebie… 

It’s a beautiful day

Zapowiada się piękny dzień….

Wake up – obudź się … może to będzie ten dzień, taki, o którym marzymy, w którym coś pięknego się wydarzy…. kogoś poznamy, w kimś się zakocham, taki dzień przynosi nadzieję i pobudza marzenia….. 

Może się spotkamy, może pójdziemy na spacer? A może wydarzy się zupełnie coś innego…….

TĘSKNOTA na wiosnę i na maturach

 

już o niej pisałam 

teraz borykali się z nią tegoroczni maturzyści… 

co oni mogą wiedzieć na ten temat…

dorosłe dzieci… z naciskiem na słowo dzieci…. duże dzieci…. nie rozumieją znaczenia słowa tęsknota. 

do czego mogą tęsknić? 

Tęsknota to stan duszy…. tęsknota czasami jest przyjemna, kiedy wiemy, że zaraz się skończy. 

Ale najczęściej tęsknota boli…. atakuje organizm od wewnątrz…. wyniszcza…. tęsknisz i myślisz… 

żyjesz nadziejami i marzeniami….

tęskniąc czekasz….. na ten mały gest, okruch uczucia…. 

Bo jak tęsknisz to znaczy, że czegoś w Twoim życiu brakuje. Im mocniej tęsknisz, tym bardziej 

odczuwasz, że tego elementu brakuje. Tęsknota ma kolor szarości… jak zbliża się do czerni 

to jest to już czarna rozpacz, 

czarna dziura… stan depresji…. Tęsknota boli… mniej  lub bardziej, ale boli…. w środku…

w wewnątrz…. mnie boli całe ciało… serce, koniuszki włosów, stopy i prozaicznie żołądek…

Tęsknię coraz częściej… Za ciepłem, za Słońcem… za osobami, które odeszły… za rozmową, 

bo wiem, że już nie powiem tych słów niewypowiedzianych, przegapionych. 

 Tęsknota za czymś i za kimś…. ma inny wymiar…. inne znaczenie. Tęsknię za miejscami, 

tymi ukochanymi, jak Firenze… zamykam oczy i widzę te uliczki, budynki… ludzi… I

 chciałabym tam wrócić…. powrócić… Jak po dłuższej podróży….. wreszcie zagościć w domu. 

Przespać się w swoim łóżku…. Wyjrzeć za okno, zobaczyć znane widoki… Odwiedzić swoje miejsca….

To taki prosty rodzaj tęsknoty. Jest. W każdy z nas. I lubię zatęsknić za takimi prostymi rzeczami. 

Jak wyjeżdżam, jak mnie nie ma. Bo wiem, że zaraz wrócę. Ale… bywa tak, że nie wiesz kiedy wrócisz

i czy wrócisz…. wtedy tęsknisz boleśniej. Szukasz substytutów, Erzacu. I często nie znajdujesz, bo to tylko złudne wyjście awaryjne. Za nim nic nie ma. 

Ten wariant tęsknoty udaje się przeżyć. 

Ale jest ten kolejny – wyższy stopień wtajemniczenia. Staram się nie dopuścić go do siebie, 

do głosu. Tęsknota uczuć. Tęsknota za kontaktem z osobami…. takim na co dzień. Rozmowa, wygadanie…Ułatwiają to telefony komórkowe i krótkie wiadomości tekstowe. Portale społecznościowe.

Ale kiedyś zdajesz sobie sprawę ….  że tęsknisz coraz bardziej i mocniej… za tą drugą osobą będącą z Tobą… za dotykiem jej dłoni, spojrzeniem, gestem… wypowiedzianym słowem… za wspólnie przeżytymi, spędzonymi chwilami… I ten rodzaj tęsknoty należy do kategorii tych najgorszych. Tęsknisz za czymś co już nie powróci, co jest tylko w twoich marzeniach, wyobrażeniach. Twój wyidealizowany świat. Tęsknisz i mam gdzieś w głowie, świadomość, że to nie nastąpi. Nie spotkasz tej osoby, nie przeżyjecie razem tego za czym tęsknisz…. Kwadratura koła.

Tak … maturę w tym roku zdałabym celująco. Temat tęsknoty mam doskonale rozpoznany. 

Przećwiczony w teorii i praktyce. Chociaż własną maturę  z jęz.polskiego też zaliczyłam bardzo dobrze. 

Oddałam 6 stron pracy…. w ostatnim momencie… Lubiłam i lubię pisać…

ŚNIADANIE

ŚNIADANIE

Proste – jesz lub nie jesz. Ja jem. Dla mnie to najważniejszy posiłek dnia. I nie myślę o nim przedmiotowo, jako o paliwie energetycznym dostarczanym każdego poranka, z rozsądku lub zgodnie z zaleceniami dietetyka, odkrytymi nowymi, modnymi dietami. Dla mnie jest podmiotem. Kolejne posiłki spożywane w trakcie dnia są przyjemnością, kiedy smakuje się je w towarzystwie…. Jedzenie samemu może być atrakcyjne, jeśli jest ładnie podane, zakomponowane na talerzach, no i smaczki odpowiadające naszym apetytom. Zgodnie z hasłem – propagowanym przez Gillian McKeith – Jesteś tym, co jesz.

A moja filozofia sprowadza się do innej tezy. Jakość jedzenia i sposób podania świadczy o Tobie… Jak ubiór, styl życia. Drobne przyjemności. Do takich należy śniadaniowy poranek. 

Od niego zaczynam swój dzień. Nie lubię jak śniadanie jest szybkie i byle jakie. Jak zjada się w pośpiechu, na stojąco, w drodze, tramwaju… Byle jakie życie i byle jaki posiłek. To świadczy o nas – świat Fast Foodowych Driverów, nawet nie musisz wychodzić z samochodu i kupowanie na stacjach benzynowych. 

Jestem chyba z innej szkoły życia. Dla mnie ŚNIADANIE to rytuał …. na dobry początek dnia. Ja uwielbiam ten 45-50 minutowy poranny czas. Między łóżkiem, prysznicem a stolikiem. Lubię to leniwe przeciąganie – może jeszcze 5 minut, a potem przypływ energii. Gimnastyka – sprawdzony zestaw ćwiczony przed lustrami…. łazienka, nacieranie i wcieranie specyfików…   i wreszcie ŚNIADANIE…… zestaw w kategorii nudny, ale stały. To daje mi poczucie stabilności, poczucie bezpieczeństwa i niezmienności. Tak mam. Powoli smakowany, podany na kwadratowych talerzykach z Muji. 

Śniadanie jest proste do przygotowanie. Biało-czerwone lub biało-zielone z dodatkiem mojego ulubionego chleba gryczanego. Nie może być zimne. ….. Twarożek, nowalijki…. z przyjemnością smakowane… a teraz na wiosnę można już śniadaniowy rytuał celebrować na moim odświeżonym balkonie… obserwować jak miasto „rozkręca się”…. Ale mnie jeszcze ten miejski harmider nie dotyka. Mam swoją maleńką enklawę. Królowa Bałut jest niewielka, więc jej przestrzeń i ogród też są niewielkie. Kilka doniczek z zieleniną. 

I przychodzi czas na kawę, to moją ulubioną, z imbirem, kardamonem i cynamonem. Podawaną w termicznych filiżankach  firmy ZACK, jeden z bardziej udanych zakupów, pamiątka z Rzymu… Są dwie – nadal jedna czeka na tą drugą osobę, z którą zjem śniadanie. Tylko wtedy zrobię jajecznicę. Jest czas na zaglądanie do książek, przeczytania artykułów w prasie drukowanej. A mój MAC wtedy odpoczywa, ładuje baterię. Podobnie jak JA. Bo działam na energię słoneczną. Taki poranek spokojnie rozpoczęty daje mi siłę do działania, na cały dzień. 

Lubię celebrować takie proste rytuały, w tym moim zabieganym świecie…… Kalendarzy, terminów i rozmów telefonicznych, czy maili. 

Może to zostało gdzieś w środku – wspomnienie cudownego dzieciństwa – trudno było rano dobudzić się i wstać. Ale pamiętam, jak tata w zimne, ciemne poranki grzał rajstopki na kaloryferze, żeby były ciepłe dla córeczki. Stawiał stołeczek na krześle, wtedy sięgałam do blatu kuchennego i podawał gorące kakao. I chyba była świeża bułka z masłem. Pamiętam tylko zapach i smak tego cudownego napoju, może dlatego, że był przyprawiony miłością?

MESSAGE, SOBOTNIO – NIEDZIELNA

MDK, 

Mój Drogi Kumplu…………..

może ten list dotrze do Ciebie……. 

Pamiętam Twój uśmiech, kiedy coś opowiadałam…… a dalej ślady Twojego istnienia zacierają się

Sobota. Czy już niedziela? Ja jeszcze uważam, że sobota, mimo, że to początek niedzieli. Ten czas między wieczorem jednego dnia, a porankiem drugiego dnia trudno mi określić. Dla mnie jeszcze nie skończyła się sobota, a na pewno nie zaczęła niedziela. Niedziela w najlepszym razie zacznie się, jak zadzwoni budzik. A teraz jest taki międzyczas, między jednym, a drugim dniem. Głową jestem jeszcze w sobocie, ale już próbuje wejść do mojego życia niedziela. 

Wracając do soboty…. Tradycyjnie pisałam o tej porze  bajki…. A nagle pojawia się list. List do Ciebie. Może zatęskniłam? Chociaż ten list jest z kategorii pomiędzy. Trochę  w nim prywatnych słów, a trochę bajki.

A wszystko zaczęło się od mailowej wiadomości przesłanej przez dziewczynę, o niespotykanym  naszej codzienności imieniu – Emanuela. Znalazła w tradycji azjatyckiej, chińskiej i japońskiej taką opowieść. Jest mi niezmiernie bliska. Czytałam ją kilkakrotnie. Przeczytaj….

CIENKA, nie CZERWONA NIĆ PRZEZNACZENIA 

Gdy pewnego wieczoru chłopiec wracał do domu spotkał starego człowieka (okazało się, że to bóg Yuè Xià Lǎo), którego oświetlała srebrna poświata księżyca. Gdy chłopiec mijał mężczyznę usłyszał jego głos. Starzec poprosił by podszedł i posłuchał tego, co ma do powiedzenia. Mężczyzna wyjaśnił chłopcu, że w przyszłości spotka kobietę, z którą się ożeni. Już teraz jednak jest z nią połączony czerwoną, cieniutką niteczką. Yuè Xià Lǎo wskazał chłopcu stojącą nieopodal dziewczynkę mówiąc, że to ona jest mu przeznaczona. Chłopiec był jednak w wieku, kiedy dziewczynki się zaczepia i traktuje jak istoty z innego świata. Zamiast ją poznać postanowił rzucić w nią kamieniem. To też uczynił i uciekł. 

Po wielu latach przyszedł czas ożenku. Rodzice wybrali młodemu mężczyźnie żonę, którą on mógł dopiero zobaczyć podczas nocy poślubnej. Gdy już byli sami w sypialni mężczyzna odsłonił twarz kobiety, która cały czas była ukryta pod tradycyjnym welonem. Piękna! Mężczyznę zainteresowała jednak ozdoba, którą kobieta miała na głowie. Spytał, co to, a ona opowiedziała mu historię, że kiedy była małą dziewczynką jakiś chłopak rzucił w nią kamieniem i została jej po tym blizna tuż nad łukiem brwiowym. Nosi więc ozdobę by ją zakryć. 

Czerwona nić przeznaczenia. Legenda pochodzi z Chin, ale przyjęła się również w Japonii. Wierzy się, że bogowie zawiązują czerwoną cieniutką nitkę wokół kostki, małego palca, której końce łączą ze sobą dwie przeznaczone sobie osoby. Spotkają się one kiedyś w określonych okolicznościach. Dwoje ludzi połączonych czerwoną nitką jest przeznaczonych do miłości niezależnie od czasu, miejsca, tego kim są, co robią. Czerwona nitka może się rozciągać i plątać, ale nigdy nie pęka. Prędzej czy później osoby sobie przeznaczone na siebie trafią chociaż nie zawsze się temu poddają, uciekają od siebie, nie chcą przyjąć zaplanowanego dla nich losu. 

Tyle opowieść, nie ja ją wymyśliłam. Ale tak sobie myślę………Doskonale opisuje moją nadzieję, że kiedyś odnajdzie się ta druga połówka, doskonale pasująca. Układająca się jak klocki Lego, puzzle, czy kostka Rubika. Tu nie ma pomyłki, każdy element pasuje do konkretnego elementu. Wiesz, co mam na myśli… Te osoby czują i myślą podobnie, nie potrzebują zbędnych słów, wystarcza spojrzenie, gest. I wtedy ta czerwona nić przeznaczenia przędzie się, wije. I nadal wierzę, że taka osoba jest mi przeznaczona, gdzieś jest, tylko nie możemy się odnaleźć…Ale spotkamy się…. Kiedyś, przypadkiem wpadniemy na siebie ……. i poczujemy to lekkie naprężenie czerwonej nitki. I to będzie znak. Chodzi tylko o to, żeby tego nie przegapić. Bo w legendzie, tak czy inaczej spotkasz przeznaczoną Ci osobę. A… w życiu realnym? Nie można przegapić, nie zauważyć takiego małego piknięcia, spięcia. Tych iskierek przebiegających po ciele i między tymi dwiema osobami. Jedno spojrzenie, przypadkowy dotyk dłoni i wiesz – TO JEST TA OSOBA. Czujesz trzepot motyli wewnątrz, dopada Cię stan euforii i unosisz się nad ziemią. Jesteś cała w obłokach. W piosence chyba było w skowronkach….

Zawiązuję czerwoną nitkę na swoim nadgarstku… początek…. nadziei….

Bajki kończyły się morałem…..

ta mogłaby się zakończyć szczęśliwym finałem… niestety jeszcze nie….

MORAŁ – wiara, nadzieja, miłość – warto wierzyć i mieć nadzieję…. Pytanie tylko, czy odnajdzie się miłość?

WINYL

Czarny krążek. A tyle emocji. Kolejny powrót do tradycji i próba ocalenia tego, co piękne? Wykonane z poszanowaniem techniki, z pasji i miłości do muzyki. Płyty winylowe nie muszą być doskonałe, ilość rys jest świadectwem ich popularności, polubienia. Świat winyli i miłośników winyli to specyficzny obszar. 

Ja swoją przygodę z płytami zaczęłam wcześnie. Pamiętam z dzieciństwa, jak moja ciotka zakładała na adapter Bambino płyty pocztówkowe – oraz najczęściej odtwarzany Walc Embarras w wykonaniu Ireny Santor. TAK, były takie płyty – zawierały 1, góra 2 utwory. Wikipedia podaje – nazwa pochodzi od podłoża – standardowej pocztówki o całkowicie obojętnej treści, która była podłożem mechanicznym nośnikiem. Na pocztówce laminowano cienką warstwę tworzywa sztucznego, w którym wytłoczone były rowki z analogowym zapisem dźwięku, a na środku wykonywano otwór pozwalający na położenie jej na talerzu gramofonu. Odtwarzane były z prędkością 45 obr/min.

Pocztówki, które można było wysłać do kogoś. Najtańsza forma popularyzowania muzyki. Dla niewtajemniczonych – gramofony odtwarzały płyty w różnych prędkościach….. Dla utrudnienia? Nie, w zależności od rodzaju płyt. Dla generacji Z może to być zaskoczeniem. Ulubione utwory ściągają na mp3,  smartfony. Rewolucją były taśmy magnetofonowe, kasety, w Polsce nagrywano audycje muzyczne nadające zagraniczne utwory. I każdego magnetofonowca dopadał dreszczyk emocji…  czy taśma  nie skończy się przed finałem utworu.  Zaklinano prowadzącego audycję, jak wspomina Marek Niedźwiecki –  Niedźwiedziu tylko nic nie mów. Przeszłość? Ale jaka podszyta emocjami. Teraz łatwość dostępu do płyt, utworów odbiera im ten czarowny urok. 

Druga odsłona – mój starszy nabył adapter typu Fryderyk z diamentową igłą, igłą która poruszając się po ścieżkach wytłoczonych na winylowych płytach odtwarzała zapisany na nich dźwięk. Magiczne. Płyty winylowe przywożono z zagranicy, lub kupowało się na tzw. bazarach – czarnym rynku. Podobnie, jak książki. moja mama wydała 1/3 pensji za serię Ani z Zielonego Wzgórza. Mam ją do dzisiaj. Wartość sentymentalna. Wracając do płyt, brat w swoich zbiorach posiadał dwie stanowiące przedmiot pożądanie, jeszcze nie do końca rozumiałam tej muzyki, ale The Wall Pink Floyd odtwarzane na gramofonie robiło wrażenie. A drugiego albumu  zazdrościłam mu tak bardzo. Rzadko pozwalał, żebym mogła tylko otworzyć 3 częściową okładkę i popatrzeć na portretowe zdjęcia braci z grupy Bee Gees, amerykańskie wydanie. To był czas „Gorączki sobotniej nocy”. Mogłam pooglądać okładkę, ale posłuchać płyty w zależności od dobrego humoru brata. Teraz odbijam sobie te momenty posuchy, w pamięci mojego Maca, iPhone’a jest ta płyta. Ale nie ma tych emocji. 

AKT 3 – początek lat 80.,  byłam jeszcze uczennicą szkoły podstawowej. Mój brat jakimiś zrządzeniem losu znalazł się w wojsku. A był to czas boomu na polskie kapele –  Perfect z Autobiografią, Lombard ze Szklaną pogodą, Maanam, Budka Suflera i Jolka, Jolka pamiętasz… Ja jeszcze nie skończyłam podstawówki. Płyty były dla szczęśliwców, którym udało się zdobyć je. Przeszłość,… ale ile emocji… w listach mój brat pisał jakie płyty muszę „zdobyć”. Nie było Empiku, czy innych, popularnych sklepów. Nasi radiowcy wyjeżdżając na Zachód mieli amok w oczach i uszach odsłuchując płyt. Ściskali w dłoniach dolary i rozważali życiowe dylematy, którą płytę kupić. Wszystkich nie można było mieć. Takie czasy, taka rzeczywistość i wartość muzyki z trudem pozyskanej była inna. Wracając do początkowego wątku – byłam wysyłana na słynne bazary, żeby zakupić topowe płyty. Kosztowały majątek. Mamy je do dzisiaj. 

A potem zachwyt tańszymi i łatwiejszymi płytami CD. Posiadam kolekcję albumów muzycznych swoich ulubionych wykonawców, utworów zapisanych na małych, srebrzystych krążkach, przechowywanych w plastikowych opakowaniach. Proste – wyjmuję płytę z pudełka i wrzucam w szczelinkę odtwarzacza. Muzyka została pozbawiona tej magii, sztuki uwodzenia, stała się popularnie dostępna. CD sprzedawane są w supermarketach. Sztuka sięgnęła bruku.

W takiej sytuacji nie dziwi mnie powracające zjawisko zachwytu winylami. Celebrowanie muzyki, dźwięków. To ceremoniał, podobny do tradycji parzenia i picia herbaty w Japonii. I zaskakujące …. efekt końcowy sprawia mniejszą przyjemność niż początek. Amatorzy i uzależnieni od winyli mają swój rytuał. Wybierają płytę, wyjmują z tekturowej okładki kwadratową, papierową kopertę ukrywającą czarny krążek. Potem wyjmują płytę – opakowaną w papierową szatkę. Niektórzy wąchają, przybliżają do oczu….sprawdzają ilość rys, a potem z czułością przecierają irchową ściereczką. Krok kolejny – przecierają specjalną szmatką talerz gramofonu, sprawdzają jakość igły. i z pietyzmem umieszczają winyl na talerzu gramofonu. Moment zastanowienia. Delikatnie unoszą ramię gramofonu. I z najdoskonalszą precyzją umieszczają go na początku rowków. I zaczyna się święto muzyki. Wielbiciele winyli twierdzą, że jakość dźwięków jest nieporównywalna. Zamykasz oczy i masz wrażenie, że muzyka Cię otacza, otula. Coś w tym jest. Nie posiadam aktywnego gramofonu. Muzyki słucham w odtwarzaczu Tivoli, ale dwójka męskich przyjaciół jest pasjonatami czarnych płyt, mają specjalne szafki na sprzęt i płyty. A ja … lubię posłuchać płyt odtwarzanych na tradycyjnym gramofonie. Nawet bez tych tradycyjnych trzasków i zacięć.
Dzisiaj zaczyna się światowy dzień Record Store Day – święto małych sklepów muzycznych sprzedających płyty winylowe. Może warto poszperać i znaleźć jakąś perełkę dla siebie. Albo umówić się ze znajomymi na słuchanie ulubionych winyli.