SŁABA SILNA PŁEĆ

SŁABA SILNA PŁEĆ

to o nas, o KOBIETACH……

DODAM PIĘKNA PŁEĆ

jak ro się stało?????????

miałyśmy statut bogini  – pięknej i uwielbianej, wręcz wielbionej. Muza artystów, natchnienie poetów….

nie jestem szowinistką, feministką

nie mam na te tematy opinii, zdania……. nie chcę walczyć….

OK ROZUMIEM 

kobiety są z VWNUS …… a mężczyzna z MARSA

dwie odmienne planety, zgadzam się wyglądają inaczej, wręcz zupełnie różnie.

Nawet świecą inaczej.

Ale dlaczego to działa w jedną stronę?

pokazałyśmy, że wszystko potrafimy? Zrobimy to dobrze? 

Gotowanie, sprzątanie, segregacja śmieci, dzieci…. 

domowe prace ….

ale my potrafimy wymienić żarówkę, naprawić kran i jeszcze wbić gwoździa.

No i oczywiście nawiercić, czy wywiercić dziurę…. jak zwał tak zwał… 

zrobić zakupy i przynieść, wnieś kilogramy…. 

po godzinach pracy na etacie bierzemy kolejny etat – w domu……

bo  dom musi funkcjonować jak szwajcarski zegarek…. 

lodówka zaopatrzona w niezbędne produkty, naczynia umyte, łazienka posprzątana…. wyprane i wyprasowane, czyste koszule i skarpetki – oczekują. 

Z jednej strony 

nie lubię mężczyzn 

może nazwę to inaczej

lubię 

ale ……

nieraz ich potrzebujemy do prozaicznych czynności 

kabek, żarówka, rurka – cokolwiek 

ale jak ich potrzebujemy to ich nie ma 

akurat coś im wypadło, wpadło

no i dalej zostajemy z tym same.

Oczywiście poradzimy sobie. 

Bo kto jak nie MY.

RADOŚĆ

DON’T WORRY BE HAPPY

AFIRMACJA ŻYCIA 

W dzisiejszych, niespokojnych czasach odczuwamy potrzebę drobnych radości. 

Dawki optymizmu. Radości dawanych i otrzymywanych, energii niezbędnej do działania.

Indywidualnie interpretowanych.

Każdy z nas posiada wrodzoną potrzebę optymizmu, radosnych poszukiwań, 

także z twórczego obszaru, strefy dizajnu. Poszukujemy autentycznych doświadczeń, które umożliwiają porozumienie i bliskość. Tworzenie z myślą o ludziach i dla ludzi, pozytywna energia. 

Afirmacja życia, uśmiech do innych ludzi, pozytywny optymizm, energia porywająca do działania to słowa klucze tegorocznej edycji. 

Energia pozyskiwana i przekazywana, może odzyskiwana. 

Pokaż w indywidualny sposób co sprawia Ci radość i jak możesz tą radością podzielić się z innymi.

Pozytywy, energetyczny komunikat dający radość innym i Tobie, bo cieszysz się drobnymi i większymi przyjemnościami. Dostrzegasz kolorowe strony życia. 

Żyjesz we współczesnym świecie, korzystasz z nowoczesnych technologii. Tempo życia powoduje 

brak przerwy w aktywności i czasu na refleksję. Może warto zatrzymać się i pomyśleć?   

CO SPRAWIA MI RADOŚĆ

POWROTY

POWROTY SĄ TRUDNE

ale możliwe 

wracam do gry…..

jakiej? 

dobre pytanie 

po prostu będę grać w szare komórki

i chcę znów pisać 

więc chciałabym podzielić się z Wam 

emocjami 

i myślami 

i może na tym zakończę 

reszta do poczytania

DRZEMKA – MAŁA PRZERWA

Małe przerwa w życiu. Krótkie wyłączenie się w celu nabrania energii. Naładowania baterii. Twórcze, kreatywne myślenie zajmuje czas i energię. Krótka przerwa, spoczynek pomagają wrócić do dalszego działania. Z nową energią, odświeżonym umysłem, nowym spojrzeniem, nowymi pomysłami i rozwiązaniami. 

Osoby kreatywne, twórcze podobno tak mają…. 

Przodował w tej praktyce Leonardo da Vinci. Podobnie jak kilku innych wynalazców  – Thomas Edison, Abraham Bell …. Lubili sobie uciąć drzemkę. 

Leonardo da Vinci miał rytm dnia podzielony na fazy. Faza pracy i moment spoczynku. Pracował etapami.  Nie zwyczajowo dzień  – praca, a noc odpoczynek.  Podział na sowy i skowronki w tym wypadku nie ma sensu. Oczywiście są osoby, którzy lubią siedzieć długo i pracować, a są inni wstający wcześnie rano i zabierający się do działania. 

Jego metoda regeneracji okazała się sukcesem – ilość prac artystycznych,  namalowanych obrazów ze słynną Mona Lisą, czy Damą z łasiczką, rzeźb, budynków, opracowanych wynalazków, napisanych tekstów  pokazują, iż ten jego sposób na życie był genialnym pomysłem.  Był geniuszem…… człowiekiem Renesansu. Czyżby jego doba liczyła więcej niż 24 godziny? Może w cudowny sposób je rozmnażał. Albo umiał wykorzystać każdą minutę, każdy kwadrans, każdą godzinę. U niego te przerwy w działaniu były nieuniknione. W innym wypadku mogłoby dojść do przepalenia zwojów (mózgowych), zwarcia.

Czyż nie widzisz, jak liczne są potrawy i czynności ludzkie? Czy nie widzisz, jak rozmaite są zwierzęta, a także drzewa, zioła i kwiaty? Czy nie widzisz różnorodności okolic górzystych i równinnych, źródeł, rzek, miast, budowli publicznych i prywatnych, narzędzi potrzebnych do użytku ludzkiego, szat rozmaitych, strojów i rzemiosł?

Dobrze jest często wstać i zająć się jakąś rozrywką, bowiem gdy wrócisz, będziesz łatwiej osądzał. Jeśli zaś będziesz ciągle tkwił przy swoim dziele, możesz ulec wielkim pomyłkom.

Nic dodać nic ująć, proste słowa, trafnie sformułowane ….. No może ująć z dnia czas na drzemkę?Mała regeneracja… ładowanie akumulatorów. Tych naszych prywatnych. Ja działam na baterie słoneczne, więc mam teraz mały problem. Słońce pojawia się rzadko. Komunikaty o stanie powietrza straszą smogami. Nie mylić ze smokami…. W bajkach większość księżniczek była uratowana od wielkiego smoka. My, żyjący tu i teraz, może mamy mniej szczęścia …. Nasz smog jest z dnia na dzień większy i większy. Mam taką swoja małą teorię, iż smog i szarość wokół oblepiają nas. Ale błyska światełko w tunelu – przyszła wreszcie wiosna. I coż, że tylko w kalendarzu? Dnie są coraz dłuższe i za chwilę będzie lato!

Ale nie o tym miał być ren tekst. 

Może to też rodzaj przerwy.  Przerwy w myśleniu…..

OPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNIE, KTÓRA MARZYŁA, MIAŁA MARZENIA

OPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNIE, KTÓRA MARZYŁA, MIAŁA MARZENIA

  • Masz marzenia?
  • Zdarza mi się pomarzyć….. tak myślę…a Ty?
  • Ja mam marzenia, odkąd pamiętam miałam marzenia….
  • Rozmarzyłaś się…. jesteś w swoim świecie….
  • Chyba tak… 
  • Ta nasza dziewczyna żyła marzeniami?
  • Miała marzenia….. niepoprawna optymistka…… A ty ich nie masz?
  • ….. nie wiem…. może jakieś mam….

Nasza dziewczyna żyła marzeniami, jej świat utkany był z marzeń…. wyobrażeń… Widziała świat przez swoje okulary. Nie zawsze były one różowe. Niepoprawna marzycielka….. Chciałaby, żeby się spełniały, jak każde marzenia…. bo każdy ma jakieś życzenia. Pragnienia….Jej złota rybka miałaby problem ….duży dylemat ….. W jakiej kolejności spełnić życzenia, a raczej realizować marzenia. Czy ratować świat, czy w pierwszej kolejności naszą dziewczynę.  Więc nasza dziewczyna musiała sama zrozumieć teorię i zająć praktyką. W tym przypadku było to utrudnione…. Jej marzenia nie pokrywały się z rzeczywistością. Dodam rozmijały się, a raczej  rozjeżdżały. Jej świat wyobraźni był zupełnie inny niż ten na zewnątrz. Próbowała. Próbowała spojrzeć ma świat bardziej realnie. Nie udawało się. Zaskakiwali ją ludzie, zdarzenia. Nie spodziewała się tego. Miała cudowne dzieciństwo i wciąż czuła się jak w bajce, bańce. Nierealnej, nierzeczywistej. Patrzyła na świat i myśłała – jest cudownie. A w rzeczywistości  – nie było cudownie. Lepiej lub gorzej. Białe nadzieje lub czarna rozpacz. Nie zawsze kolorowo. Ale nasza niepoprawna marzycielka nadal marzyła. Bo marzenia pozwalały jej poznać inne ścieżki, drogi. 

Wiesz …. marzenia można opisywać słowami.. można o nich mówić …. można nimi żyć … lub po prostu je realizować . Albo czekać na ich spełnienie. Marzenia to ucieczka w piękniejszy, lepszy świat. Świat nierzeczywisty, bo on nie istnieje. Ale marzenia mogą się spełniać … nie zawsze z korzyścią dla Ciebie. 

Myślała sobie, że jak złapałaby złotą rybkę, która prosząc o wypuszczenie obiecuje spełnić Jej 3 życzenia, co by powiedziała. Rybak popełnił błąd, wybrał źle. A jakie byłyby Jej życzenia? Nie miała gotowej listy, marzenia zmieniały się jak w kalejdoskopie. A jakby miała wypowiedzieć, wybrać tylko jedno życzenie? Chciwy Midas chciał posiadać złoto, złudne bogactwo, więc wszystko czego dotknął zamieniało się w złocisty kruszec. Czy dało to mu szczęście? Nie, bo już stare powiedzenie mówi, że pieniądze szczęścia nie dają. Tylko kłopoty. Bo bogactwo należy mądrze użytkować i pożytkować. Wtedy może dawać poczucie szczęścia. Stan szczęśliwości nie zależy od stanu posiadania. Sceptycy powiedzą – pieniądze szczęścia nie dają, ale warto je mieć.  A nasza Dziewczyna żyjąca marzeniami nie myślała o wartości realnej. Miała swój świat i swoje marzenia. I tylko nieraz zderzała się z nieprzyjemną rzeczywistością, zaskakującą. A ona nadal żyła

marzeniami, w świecie wykreowanym przez własną wyobraźnię. Może była trochę bardziej szczęśliwa?

Motto  – marzenia są piękne, pobudzają do działania, jeśli się je realizuje. 

MESSENGER – MDK – CZYTANIE

Dawno nie wysłałam do Ciebie listu.

Nie myśl, że zapomniałam. 

Za dużo innych krótszych, czy dłuższych wiadomości. 

Mniej lub bardziej oficjalnych. 

Nie pamiętam, kiedy napisałam list. Dodam – napisałam ręcznie. Nie mail, tylko list.

Ostatnie pamiętam z okresu młodości. 

Ale nie o listach chciałam pisać…. Chociaż jak się zastanowić….. to podobna, trochę zapomniana czynność. 

MDK, kiedy ostatnio przeczytałeś książkę? A może inaczej zadam pytanie.

Czytasz jeszcze książki?

Jeśli tak – to zadam kolejne pytanie. 

Czy lubisz czytać książki? 

Tak po prostu. Wziąć drukowaną książkę, w okładce i z papierowymi kartkami, a nie te nowoczesne wersje w formacie audiobooków czy e-booków – i przeczytać. 

Ja pasjami lubię czytać. Zawsze lubiłam. Książki przenosiły mnie w inny świat, świat wyobraźni. Pobudzały marzenia. Moi rodzice nie żałowali pieniędzy na książki. Wiesz, że były takie czasy , w których brakowało książek? Stosunkowo nie tak dawno…  druga połowa 20. wieku. Na książki się polowało, kupowało na bazarach i płaciło, słono płaciło. Bo chciało się je mieć. Nie tworzyć sztuczną, pokazową bibliotekę w swoim mieszkaniu, tylko po prostu mieć. Teraz można kupić książki na metry i wstawić w regał biblioteczny. A przecież książka od wieków stanowiła luksus, dostępny dla wybranych. Pamiętasz „Imię róży”? jak nie czytałeś to może oglądałeś film. 

Ja od dziecka kochałam książki. Nauczyłam się czytać przed pójściem do szkoły, żeby przeczytać pewną powieść. A „Małego Księcia” skopiowałam ręcznie, łącznie z rysunkami. Determinacja. Tak bardzo chciałam ją mieć, a nie można było jej kupić. W szkolnej bibliotece był tylko jeden egzemplarz. …..Książki wypożyczało się. Teraz też to robię. Chociaż książki są powszechnie dostępne. Do kupienia nawet w kiosku, czy hipermarkecie. Jakość i ilość nie idą w parze. Lubię dobre wydania, docenić jakość i obraz okładki, zapach i dotyk papieru, druk. . coraz częściej ten bardziej czytelny, klarowny. Jeszcze nie używam okularów. Tak… książki, jak płyty lubię mieć na własność, którą mogę się dzielić. Z pytami łatwiej – można je mieć w formie elektronicznej, odtwarzać i słuchać …. wracać. A książkę chcę mieć w wersji realnej. Przerzucać kartki, zaznaczać miejsca, do których chcę wrócić. Z książkami jestem związana emocjonalnie. Stanowią dla mnie wartość. Nie mam dużej biblioteki, ale kolekcjonuję książki, do których lubię wracać. Noszą ślady używania. Po drugiej stronie są książki, albumy, wydawnictwa, które cenię. Starannie wybierane i dobierane. Pamięć obrazu. Kolekcjonuję ulubione perełki. 

Wracając do wątku pierwszego.

Ja lubiłam i lubię czytać. Są pozycje, do których często wracam, a są takie, przez które ledwo przebrnęłam. Ale nie lubię porzucać niedoczytanych książek. Książka towarzyszy mi już od rana. Nie poranna gazeta przeglądana przy kawie, tylko właśnie książka. Niektóre ucierpiały na tym. 

W trakcie dnia mam jakąś ze sobą, czytam w tramwaju, kiedy idę. 

Niestety jest jeden minus. Coraz częściej czytam książki ze swojej dziedziny. Ale czytam. I nie jest to jedna książka rocznie. Buduje się w ten sposób swój świat wewnętrzny, poza tym, co sami doświadczamy. 

Pozytywna informacja coraz częściej czytamy. Szczególnie te najmłodsze pokolenia, 10-latkowie. Sami też piszą książki. Małe, alternatywne księgarnie, wydawnictwa cieszą się zainteresowaniem. Giganci może odnotowują spadek, ale to ich problem, jak wpuszczają tanie, fatalnie napisane  pozycje na rynek. 

Mam nadzieję, że czytelnictwo mimo postępu technologicznego nie upadnie, że nie będziemy czytać tylko krótkim wiadomości w smartfonie. 

PS Carrie Bradshow, bohaterka kultowego filmu miała marzenie – wziąć ślub w swojej ulubionej bibliotece. 

PROSTE PYTANE – JAKIE SĄ TWOJE ULUBIONE SMAKI

Zostało mi zadane

A w podtekście było – co Ty jesz?

Moment zastanowienia….. podobnie jak z rzeczami, w sferze kulinarnej też jestem minimalistką…. rygorystyczną minimalistką. Eliminującą wszystko to, co mi nie smakuje, nie odpowiada. Mój organizm w tej kwestii współpracuje ze mną doskonale, podpowiada, sygnalizuje, to – tak, to – nie, nie bierz, zostaw. Jak umiejętnie i konsekwentnie go słucham, to czuję się lepiej. Wykreślam z jadłospisu wszystko to, co mi nie służy. Podobnie, jak usuwam niepotrzebne rzeczy. To znaczy – jestem konsekwentna. No może…. nie we wszystkich obszarach. Początki są trudne, a przynajmniej na tych dwóch płaszczyznach udaje się. Może pozornie? Nie…. Jestem konsekwentna. Analizując kwestię – próbowanie nowych potraw – nie mówię  NIE,  częściej mówię – może spróbuję,  lubię poznawać nowe miejsca i smaki. Takie małe smakowanie życia. Od tej przyjemniejszej strony. I już wiem, że do preferowanych przeze mnie smaków nie zaliczę udek żabich, ślimaków i niestety ostryg. Nie służą mi. Uczulają. Może w małych dawkach? Tak, jak serwują ostrygi w słynnym lokalu /Grand Central Oyster Bar, www.oysterbarny.com/ znajdującym się na Grand Central Station w NY. Ale brnąc dalej w tych śliskich  kwestiach – sushi lubię, szczególnie jak jest dobrze zrobione. Kawior z szampanem…. rano lub wieczorem ….Tak…. 

Kilka lat wstecz udało mi się wyeliminować mięso z prywatnego menu. Podobnie jak niepotrzebne, nieprzydatne rzeczy. Konsekwentnie unikam wieprzowiny, drobiu /mam do niego mały uraz, pogłębiający się podczas przypadkowego oglądania filmików pokazujących zmodyfikowane kurczaki/ i innych rodzajów mięsa.  Ale tu przyznam się do małych grzeszków…. No coż… – szynka parmeńska,  ta prawdziwa, nie podrabiana, produkowana z dbałością przez Włochów, określana jako semi dolce, bo tej starej, wysuszonej i twardej nie polubię. Włoska wątrobianka podawana w postaci mazidła na chlebie. I na tym kończę swój mięsny repertuar. Nawet foie gras nie przekonuje mnie. Próbowałam, w miłym towarzystwie smakuje, ale nie jestem jego smakoszką. Befsztyk florencki omijam, mimo ogromnej miłości do ukochanej Firenze. Jem ryby, krewetki, kraby, małże, przegrzebki, to, co pochodzi z morza, oceanu. Nie próbowałam mięsa rekina, trującej ryby fugu, przysmaku Japończyków. Oni lubią ryzyko, ja w kwestii jedzenia raczej nie. Dodam, że jem nie wszystkie ryby. Nie lubię powszechnie serwowanego tuńczyka i łososia. Nie mylić z łosiem. Śledzik raz w roku, podobnie jak wigilijny karp. Ale stawiam  na drobne rybki – szprotki i sardynki. Menu mięsno-drobiowo-rybne zostało ściśle określone. Mocno zawężony obszar. Podobnie, jak używanie czerni w ubiorze. Czerń zna swoją pozycję, ma określone znaczenie. Lubię tą ciemną stronę mocy/mody. 

Nawiązując do kolorów to zaskakujące, iż moja ulubiona biel jest tylko w 1/3 składnikiem w preferowanych potrawach. 

Analizując i badając dalej temat okazuje się, iż moje menu moich ulubionych potrawy ograniczają się do trzech kolorów – bieli, czerwieni i zieleni. Jak włoska flaga. Chociaż są odstępstwa, różnice i niuanse kolorystyczne, Sporządziłam prywatną listę ulubionych smaków. Nie jest długa. Ograniczona kolorystycznie i smakowo. 

Numer 1 – karczochy – warzywo mało dostępne w Polsce, ale popularne w Italii – i carciofi – podawane na surowo, marnowane, jako pesto, grillowane….. Nawet jako wyciąg dodawany do suplementów diety. Kapary i ich liście nie zastąpią  przyjemności powolnego smakowania karczochów w ulubionych włoskich trattoriach. Do tego zestawu dorzucę jeszcze marnowane liście winogron przetworzone na greckie gołąbki – dolmadesy.  I pominęłam cykorię. Zimą lubię ją w postaci zgrillowanej.

2 – pomidory – kolor czerwony – ubóstwiane te na gałązkach, z pola, każdy kształt i kolor, nawet zielone i te prawie czarne. Zachwycają zapachem, kształtem, smakiem. Także w wersji suszonej, koncentratu. W tym roku odkryłam smak pomidorów marnowanych. Nie lubię wersji pikantnej – patrz keczup. Pomidory wygrywają z papryką, której nie trawię. Nawet zapachu.

3 – chyba zmienię kolorystykę – moja ulubiona BIEL – białe sery, twarogi, twarożki – creme de la creme wśród serów to sery z koziego mleka,……… nie popularne, bo cuchną capem, jak ktoś powiedział. Dla mnie wyjątkowe. I mała dygresja – mozzarella di Bufala i rozpływająca się w ustach Burata….. Rozumiem, że jedzenie może kojarzyć się z orgazmem.

Wracając do listy

Pozycja 4 – szpinak – zaskakujące /wolę zamiast przyklejającej się do,  podniebienia sałaty, dekoracji każdej potrawy/, bo jako dziecko plułam nim… Smak szpinaku poznałam w Wenecji…. Przywożę nasionka i hoduję różne odmiany i gatunki. Zielenina. Z liści lubię jeszcze rukolę, roszponkę, polski jarmuż, szczaw, eksperymentowałam w tym roku z innymi zielonymi listkami. Polecam. Szczególnie na wiosnę. Awansem dodam zielone ogórki.Kiszone też. W tej kategorii plasuje się – pietruszka i koperek, szczególnie ten młodziutki zrywany na działce. Idąc dalej tym tokiem myślenia – tymianek, rozmaryn i bazylia. Całe spektrum zapachów.

Wracając do głównego wątku – ponownie czerwony, może nie oczywisty, bo buraczkowy.

5 – Buraki – lubię, pomimo ch ziemistego zapachu, faktu, iż brudzą, jak to buraki. Buraki w wersji warzywa – tak, innych buraków nie tolerujemy. Przyznam się, że lubię też liście buraków, ale nie botwinkę.

6 – TRUSKAWKI – moje małe przewinienie….duża rozpusta w sezonie, wyczekuję, jak przyjedzie Pan Truskawka ze swoimi zbiorami. To lepsze niż najlepszy deser. Czereśnie, śliwki, jabłka nie zastąpią tego smaki, aromatu… uwielbiam wybierać z koszyczka te największe, chwytając za szypułkę wkładam do ust………….i … rozkosz smaku, ciepła, słodyczy……..

I na tej pozycji kończy się moja lista smaków. Krótka, ale jakie wewnętrzne bogactwo. Rzeczywiście ograniczona do trzech kolorów – czerwony – biały – zielony….. Uwielbiam biel, zobaczyć mnie w czerwonej lub zielonej stylizacji to rzadkość, wolę czerń i szarość. Ale czarne trufle nie są moim przysmakiem. 

Nie mogę pominąć kilku wyjątków, odmiennych w kolorze – dorzucę kwiaty cukini. Marchewkę i dynię. O szparagach, fasolce. kalarepce i brukselce nie wspomnę, bo to sezonowe tendencje, w dodatku w kolorze zieleni. Chleb gryczany lub żytni. 

Poranna kawa z przyprawami lub włoskie macchiato, dziewczyny lubią brąz. Ale tu już zahaczamy o kolejny temat – ulubione napoje.

ZAGUBIONE? ZNALEZIONE

Lubię swoje przedmioty. Szczególnie te ulubione, ukochane. I nie lubię jak coś ginie.Tak po prostu. Jest i nagle tego nie ma. I nawet nie wiesz, kiedy i w jaki sposób straciłaś ulubioną rzecz. Znika i nie mogę jej zlokalizować. Nie ma czipa, GPS nie zadziała, rzecz odłożona, zagubiona. Nie ma aplikacji dla poszukiwaczy poszukiwanych przedmiotów? Zaginęła ulubiona rzecz, proste klikam w aplikację, lokalizacja i znalezienie.  Odzyskanie. Nie dotyczy to rzeczy, które giną nagminnie, stale, jakby to była ich naturalna cecha. Klucze do mieszkania, kluczyki do samochodu, parasolki, rękawiczki, telefony i smartfony, im większe, tym łatwiej znikają.

Podobnie jest z osobami, tylko odczuwamy to boleśniej – są i nagle odchodzą, i już ich nie ma, zastanawiamy się dlaczego, dlaczego tak się stało. Bezgłośne łkanie, bo dotkliwie odczuwamy ich brak, nieobecność. Nieobecność doświadczaną na co dzień, kiedy łapiemy za telefon i chcemy powiedzieć coś komuś, kogo już nie ma. Zostaje pusty talerzyk, szklanka z niedopitą herbatą, niedopowiedziane słowa, niewyrażone gesty….. Nie ma powrotu do przeszłości i zmiany scenariusza, pozostaje teraźniejszość, tu i teraz. Można zgubić rzeczy, przedmioty, ale można stracić coś ważniejszego, pogubić się w otaczającej rzeczywistości. To boli .. doskwiera jak cień, zadra. Jak zawsze odchodzę od tematu, wtrącam inne wątki i myśli. Gubię się? Nie…. znajduję inne myśli, okruszki w niepamięci. 

Wracając do głównego tematu, tematu zagubionych rzeczy. Większość naszej ludzkiej populacji coraz częściej coś gubi, coś traci, szczególnie w tej wirtualnej rzeczywistości. Nawet wirtualna chmura nie pomaga. Często słyszę – straciłem/am telefon, kontakty, skrzynki mailowe nie zadziałały. NIc dziwnego – to tylko ułomności nowoczesnych technologii. A dziwiliśmy się, że tradycyjna poczta nie działa, listy i przesyłki nie dochodziły. Ale zdarzało się, że list docierał po kilkunastu latach. Może adresata już nie było, ale przesyłka docierała. Ludzie wierzyli, że wiadomość umieszczona w butelce, przesłana gołębiem trafi do odbiorcy. Tak… tak jak mój zagubiony list, wysłany/niewysłany do Marka N, w końcu go odnalazł. 

Wracając do głównego wątku. Rzeczy stracone zagubione. Nie przywiązuję się do przedmiotów. Z założenia i myślenia purystka – minimalistka, nie lubiąca otaczać się zbędnymi, nieużytecznymi / nieużywanymi rzeczami. 

Słynni minimaliści potrafią ograniczyć liczę posiadanych rzeczy do niezbędnego minimum, Autor bloga mnmlist.com (już sama nazwa pokazuje jak ogranicza swoje potrzeby i otoczenie do minimum) – posiadał 42 niezbędne przedmioty, jak klucze, dokumenty, notatnik, rower, kilka ubrań. Wyrzucił zbędne papiery i usunął niechciane maile. Jego wpis: ”Nie mam wielkiego domu i majątku, modnych ubrań, poważanej pracy, fajnej bryki i kablówki. A jestem tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe”

Może to jest to. Mniej znaczy więcej. Ja też uważam, że niechciane rzeczy zalegają w mojej przestrzeni i zabierają energię. Porządkuję swoją, prywatną strefę, staram się usunąć to, czego nie używam, co zalega. Rozstaję się bez żalu, oddaję innym mając cichą nadzieję, że komuś jeszcze sprawią radość, spodobają się. Rzeczy mają dla nas znaczenie, jeśli są powiązane z nami emocjonalnie. Drobnostki, dla innych nic nie znaczące przedmioty. A dla nas? Duża wartość. Wspomnienie z przeszłości – będąc dziewczynką miałam taką maleńką figurkę trolla, w zielonym kolorze, z taniego plastiku.  Ale był dla mnie ważny. I nie przypominam sobie dlaczego. Uszyłam dla niego śpiworek, był ze mną, podobnie jak Plastuś, z kultowej książki dla dzieci.

I czarna tragedia – mój troll zaginął na podwórku. Wielka rozpacz w domu. Łzy w oczach i gardle. Tata, mój bohater na co dzień, wyruszył na poszukiwania trolla, w ciemną noc. Znaleźliśmy go. Moja radość i podziw były przeogromne. Duże emocje. Miałam różne przedmioty. Powiązane wspomnieniami, emocjami. Traciłam je. Myślę sobie, że tak miało być, taki znak. 

Ale teraz mam taką niegrzeczną obrączkę w kolorze miedzi. Często gubi się, zsuwa z palca. Nie wiem kiedy i gdzie. Jest i nagle jej nie ma. Wędrowniczka. Mam już na nią sposób, ale w trudnych sytuacjach odwołuję się do wyższej instancji, św. Antoni pomaga. 

Gubienie się i gubienie rzeczy nie jest przyjemne. Podobnie jak strata osób, relacji  z ważnymi dla nas osobami.

OPOWIEŚĆ O DZIEWCZYNIE, KTÓRA ŻYŁA SZYBKO I CHODZIŁA ZA SZYBKO

  • Nasza Dziewczyna żyła szybko….. 
  • Intensywnie….
  • W drobnym ciele kumulowała się cała energia. Szybko chodziła.
  • Potrafię sobie to wyobrazić, pamiętam, jak jej bose stopy uderzały o klapki, niezapomniany dźwięk. Podążała przed nim…

To będzie szybko opowiedziana bajka. I nie będzie to opowieść o Speed Girl, takiej z turbodoładowaniem, jak ze współczesnych filmów animowanych, produkcji hollywoodzkich, która dysponuje mocą. To nie ten typ. Ona jest realna, rzeczywiście istniejąca. A nie wykreowana, działająca w wirtualnym świecie. I nie jest bohaterem swoich czasów ratującym ludzkość. Chociaż na swój sposób…. jak się zastanowić? …. może częściowo pomaga, pociesza, niektórych ratuje podając pomocną dłoń, albo wyciągając za uszy. Podsumowując można ją nazwać niepozorną bohaterką, na miarę swoich sił. I możliwości. Ale nie chciałam opowiadać o bohaterce, tylko o Naszej Dziewczynie…. 

Żyła szybko i intensywnie Jakby obawiała się, że zabraknie jej czasu. Dzień, noc były za krótkie, chciała je rozmnożyć, pomnożyć. Czas to pieniądz? Gdyby tak go przeliczała, byłaby miliarderką. A dla niej czas liczył się tylko terminami, datami. Zadanie i działanie. Należy oddać na czas. Trzeba skończyć w terminie. Na wczoraj, na przedwczoraj. Czekają. Presja czasu i czynnik ludzi. Udawało się to połączyć w zgrany duet. Jej wypracowane metody i małe sztuczki sprawdzały się. Przynosiły efekty, namacalne, wizualne i czasami materialne. Z biegiem czasu miała wrażenie, iż czas pędzi coraz szybciej, starała się go dogonić. A może nawet prześcignąć. Trochę oszukać. Nie nosiła zegarka, celowo, żeby nerwowo na niego nie spoglądać. Czasami denerwowała się, że ludzie chodzą za wolno, mówią powoli, wolniej myślą niż ona, nie nadążają, podążają za nią. Bo ona już miała to poukładane w głowie, myśl goniła kolejną myśl. Żeby jej nie uciekły zapisywała, szkicowała – dla wielu osób były to bazgroły, kilka kresek, jakiś wężyk – dla Niej cenne notatki, nad którymi później, w wolnym czasie, którego i tak nie miała, pracowała. Zapiski.  Lubiła chodzić, szybko, w tempie, krok, krok, krok, prawa, lewa. Nie ważny był dystans, liczył się cel. Nie chcąc tracić czasu, idąc czytała, miała podzielną uwagę i patrzenie. Chodząc myślała, układała plan, obmyślała projekt. Chodzenie od okna do okna było dla niej doskonałą metodą skupienia się w celu kreatywnego myślenia. Mówiła – muszę ten projekt wychodzić. Dlatego źle się czuła w zamkniętych przestrzeniach, małych i niskich pomieszczeniach. Brakowało jej powietrza. Doskonale czuła się nad morzem. Pusta plaża i nieograniczony widok. Nie spacerowała tylko maszerowała. Wyznaczała sobie cel – do tego drzewa, do tamtego korzenia. Dalej i dalej. Mówiła sobie – Jesteś dzielna dasz radę, jak dojdziesz to zrobisz wszystko, uwierz w siebie. Przeszkody utrudniające szybkie działanie wyprowadzały ją z równowagi, szczególnie jak pracowała w dużym napięciu. Nauczyła się, iż przeszkody można pokonać, albo obejść. Umiejętnie. Lepiej nie tracić czasu na ich pokonanie, bo pozornie dłuższa droga szybciej prowadziła do celu. Nowoczesne metody komunikacji sprzyjały jej, ułatwiały działanie, logistykę. W tym szybko pędzący świecie, kalendarzu, wydarzeniach, przypomnieniach zapomniała o prostych przyjemnościach, dla których czas nie ma znaczenia. Bo sama przyjemność ma swoją większą wartość. Organizm ludzki jest ułomny. Przekonała się na swoim przykładzie. Odmówił dynamicznej współpracy. Utrudniał. Próbowała go pokonać, przekonać. Nie udało się. Wymógł na niej spowolnienie i zastanowienie. Czyżby świadomie biegła ku przepaści, bez powodu i racjonalnych przesłanek, jak lemury? Miała wreszcie czas na zastanowienie, po trzecim ostrzeżeniu nie czekała na czerwoną kartkę. I odstawienie od gry. Próbowała znaleźć balans – pomiędzy biegiem i spowolnieniem. Wyhamowaniem. Powtarzała sobie – slowly, slowly. Modne słowo, umiejętnie używane daje efekty. Nauczyła się znajdować równowagę pomiędzy aktywnością i relaksem, traktowała ten czas jako reset. Nadal szybko chodziła, za szybko, ale umiała wpaść w przytulną kanapę, otulić się kocykiem, nie myśleć. 

Morał – czasu nie można oszukać, obojętnie, czy go się liczy, czy mierzy. 

MDK MESSAGE – z kategorii zapomniane

Dawno do Ciebie nie pisałam….. dlaczego? ale Ty też się nie odzywasz …..

 dopadają mnie

ZIMNE NOCE, CHŁODNE PORANKI I WEWNĘTRZNE ZIMNO

MDK ….. Teraz nie zacznę od słowa LUBIĘ. Bo raczej NIE LUBIĘ, niż lubię. Temat zimna, tej poty roku, której nie lubię. Nie chcę narzekać, ale nie… tej Pani mówię nie, mimo iż jej kolorem jest moja ulubiona biel. Nawet tej baśni jako dziecko nie lubiłam. Królowa Śniegu mroziła serca, lodowata władczyni. Bywa, że źle znoszę tą porę roku, no dobrze przyznam się, że co roku źle znoszę. Temperatury poniżej 15 st., ok nawet juz poniżej 5 st. są dla mnie uciążliwe. Opcją byłoby schowanie się pod pledzik i udawanie, że mnie nie ma. Ewentualnie rozważam jeszcze hibernację, do końca lutego co najmniej. Stan uśpienia. Doskonała perspektywa na najbliższe dni, tygodnie, miesiące. Do tej pory, mimo życzliwych rad przyjaciół, nie zainwestowałam w bio piecyk, czy po prostu tzw. farelkę, a kaloryfery są obojętnie chłodne, jak co sezon. Raczej zimne, na pewno nie zagrzeję na nich nawet dłoni. Najlepszą opcją byłaby emigracja, w cieplejsze strefy. klimatyczne. Taka sezonowa lub na stałe, Karaiby. Nowa Zelandia… to w moich wyobrażeniach strefa ciepła i słońca, i światła. Uśmiechniętych ludzi, miejsca, gdzie można chodzić w szortach, sukience i klapkach. Lub boso. Do listy marzeń dodam jeszcze Maltę i Madagaskar. Na Maderze wieje od zimnego Atlantyku. Miejsce wybrane, no prawie…. może teraz przetestowałabym tą półkulę południową? – tam mają jeszcze lato. A może ułożyć sobie taką mapę klimatyczną i podążać za latem, słońcem? Przecież na świecie zawsze gdzieś jest lato. Tak wynika z nauk, przecież nawet Ziemia podąża za Słońcem. 

Dopada mnie zimno, kolejny raz zapomniałam, że w końcu przychodzi ta pora, kiedy trzeba nosić cieplejsze rzeczy, skarpetki i ubierać się warstwowo. Jeść ciepłe zupy, pić gorącą herbatę. Podobno ludzie dzielą się na tych z Północy i na tych z Południa. Ja stanowczo osadzam się w tej drugiej kategorii. Zimno toleruję w małych dawkach. I chyba lepiej znoszę chłodne poranki. No może nie tak bardzo zimne, umiarkowanie chłodne, o których mówi się rześkie. Nie będę człowiekiem Północy, tam dzień trwa krótko i szybko ogarnia świat ciemność. Brak światła i słońca skutkuje ponuractwem i depresją. Łykają suplementy – vit. D, naświetlają się lampami, ale to tylko półśrodki zaradcze. W kategorii zimno nielubiane przeze mnie są zimne noce. Kiedy samotność nam doskwiera, nie mamy do kogo się przytulić, poczuć ciepłotę drugiej osoby, ciepły uścisk dłoni, otulenie ramionami, rozgrzewający masaż stóp.  

Kriokomory są podobno rewelacyjne….. Metoda leczenia poprzez naturalne reakcje obronne organizmu na niskie temperatury. Terapia szokowa, bo temperatura sięga nawet -120st., wydzielają się endorfiny, hormony szczęścia. Następuje przypływ energii, a skóra staje się jędrniejsza i młodsza. Pomaga w stanach zapalnych, reumatycznych, nerwicowych (to jestem w stanie zrozumieć – po prostu zamraża wszelkie nerwy). Nie wiem, chyba nie zaryzykuję i nie spróbuję, mimo informacji o super efektach, podziękuję. Sama myśl o panującej tam temperaturze wywołuje we mnie zimne drżenie. I chyba moje endorfiny szczęścia nie chciałyby się uaktywnić w takich warunkach, podobnie jak ja. Doskonale je rozumiem. Wolimy poczekać na sprzyjające okoliczności, kiedy temperatura wzrasta, a nie spada. Przetrwamy ten niekorzystny czas. Otulimy się bezpiecznym kokonem, jak jedwabniki. Cocooning to styl życia. Zmęczeni otoczeniem i ludźmi chowamy się do swojej prywatności, którą chronimy. No może nie wszyscy ją chronią. Portale społecznościowe dostarczają co minutę nowych informacji. 

Cocooning to izolowanie się od otoczenia i budowanie własnej przestrzeni, dającej poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Prosto mówiąc – cocooning to współczesne określenie świadomego domatorstwa. W dresiku i bamboszach, na kanapie z kubkiem gorącej herbatki w dłoniach. Stworzona w ten sposób przestrzeń, nawet jeśli jest niewielka, pozwala zbudować swój mały, prywatny świat. Nawet imprezujemy na domówkach i  organizujemy spacery stacjonarne. Chyba dołączę do tej grupy, kokoniarzy? czy domowiników? Mam nawet atrakcyjny termofor i awaryjnie śpiwór na wspinaczki wysokogórskie w atrakcyjnej formie mumii. Na razie wystarcza pledzik. Przygotowałam jeszcze kilka środków zaradczych: 

  • rozgrzewające rytmy,  
  • grzane wino z goździkami,
  • imbir, 
  • portugalskie porto w rubinowym kolorze,
  • wyświetlanie na ekranie telewizora symulacji kominka, są takie aplikacje do pobrania,
  • mała awanturka, dyskusja podnosząca ciśnienie, adrenalinę, 
  • koksownik na balkonie. 

Narzekam na zimno, a z innej strony zaskakujące jest dla mnie samej, że temperatura w sypialni należy raczej z tych niższych, Uzasadniam to komfortem spania i dbaniem o dobrą kondycję, cerę. Ale zimne noce nie sprzyjają kreatywnej pracy. Zimne stopy otulam wełnianymi skarpetami, zimne paluszki mogą się rozgrzać pracując na klawiaturze Mac’a. 

Zimno na zewnątrz można jakoś pokonać, zaradzić. Nie znalazłam sposobu na to wewnętrzne zimno, które często mnie dopada, lodowaty strach? Drżenie, którego nie sposób opanować. 

A co zrobić, kiedy są zimne myśli? Nie chodzi mi o chłodne, trzeźwe myślenie. Realne ocenienie sytuacji, zagadnienia jest pozytywne, stawia do pionu. Ale kiedy zamrożone jest myślenie? Trudna sprawa.